Rafał A. Ziemkiewicz - strona główna





Spis treści


Wszystko o...
Bibliografia
Fantastyka
Publicystyka
Polityka
Wywiady
Nagrody
Co nowego?
Album
Linki

Raz prawą


Półmetek

Wieczorem w środę trzydziestego czerwca, a więc dokładnie w połowie roku (ależ ten czas... i tak dalej) zajrzałem do pliku, gdzie od stycznia spisywałem sobie ilościowy urobek polskiej fantastyki - i z pewnym zdumieniem stwierdziłem, że figuruje tam już trzynaście tytułów. Trzy z nich to tzw. pogranicza; z pozostałych książek dwie napisane zostały przez autorów spoza środowiska i choć spełniają formalne wymogi konwencji, celują raczej w gust fanów Olgi Tokarczuk (w jednym wypadku) i ojca Rydzyka (w drugim), niż Sapkowskiego. Resztę stanowi fantastyka niewyjęta, by użyć takiego określenia: hardkorowa.

Trzynaście nowych książek w pierwszym półroczu - może zresztą być ich więcej, zwłaszcza na tak zwanych pograniczach, nie jestem w stanie śledzić wszystkiego, co się ukazuje. Całkiem nieźle. Mniej więcej tyle samo wydano przez cały rok ubiegły, z czego do hardkoru zaliczała się mniej niż połowa. Przeciwstawiałem się wtedy powszechnym lamentacjom, pisząc, że odpływ był chwilowy i wywołany raczej kwestiami pozamerytorycznymi - m.in. obsunięciem się książek w Nowej i u Prószyńskiego. Ta sama obsuwa zresztą przyczyniła się do poprawy statystyk tegorocznych.

Takimi właśnie książkami, "zleconymi", jak mawiano za peerelu, z roku ubiegłego są "Gniazdo Światów" Huberatha i "Klatka pełna aniołów" Zimniaka (w tym ostatnim wypadku nawet o dwa lata). I, oczywiście, przede wszystkim, oczekiwana o pół roku dłużej "Pani Jeziora" Sapkowskiego. Z tą różnicą, że w wypadku Sapkowskiego przedłużył się nie proces wydawniczy, tylko twórczy (ale za to wygłodzeni fanowie dostali powieść znacznie grubszą). Opóźnienie piątego tomu sagi pociągnęło też za sobą odsunięcie w czasie debiutu Ani Brzezińskiej - wydawca skalkulował, chyba trafnie, że najlepiej będzie umieścić go na rynku mniej więcej w tym samym czasie, co ostatni tom sagi o Wiedźminie.

Wymienioną czwórkę uważam za pozycje jak dotąd najciekawsze. pozostając dalej w hardkorze: Konrad Lewandowski zebrał do kupy swoje kawałki o Kotołaku (dwa stare plus dwa nowe), całość wydawnictwo opatrzyło nieco przesadną w sfomułowaniach notką na okładce - przypomniała mi ona "Inquisitora" Inglota, który został na skrzydełku przyrównany do "Ferdydurke". Może warto skorzystać z okazji by zwrócić uwagę autorów, że przesadzone, bombastyczne pochwały na okładce, zwłaszcza nie podpisane, mogą zamiast zachęcić czytelnika, ośmieszyć w jego oczach dzieło, autora i wydawcę. Jacek Komuda zbiorem opowieści z "Dzikich Pól" moim zdaniem udowadnia, że wciąż jest sprawniejszy w budowaniu fabuł niż zdań - stąd właśnie większe sukcesy odnosi na razie jako autor RPG, niż jako prozaik. "Według św. Malachiasza" Wolskiego to w niby sumie typowa Wolski - fiction, do jakiej autor ten zdążył już czytelników przyzwyczaić - dużo akcji, grubą krechą rysowane postacie, szczypta seksu etc. - tym razem jednak książka wyszła jakby o włos ambitniejsza niż poprzednie.

Nic nie napiszę o "Kamieniach zapomnianego Boga" Mirka Saskiego. Choć rzecz ta ukazała się jako jedna z pierwszych w tym roku, nie znalazł się dotąd wśród moich znajomych nikt, kto by mnie do jej czytania zachęcał, a bez takiej rekomendacji jakoś się po "Kamienie" sięgnąć nie zdobyłem. Nie czytałem także "Tam, gdzie spadają anioły" Doroty Terakowskiej - po jej poprzedniej książce nie widziałem ku temu powodu. Natomiast dość sympatyczne wrażenie zrobiła na mnie powieść Joanny Rudniańskiej "Miejsca". Niestety, ta opowieść o rozterkach mieszkańców Polski XXI wieku napisana jest "po głównonurtowemu", fabuła słabiutka, wątki się nie spinają - czytelnikowi hardkorowej fantastyki tekst wydaje się strasznie rozmemłany, przeszkadza to w lekturze i sumie niczym się nie tłumaczy; odrobina pisarskiej dyscypliny na pewno by wymowy utworu nie zubożyła, a dla czytelniczej atrakcyjności tekstu byłaby zbawienna.

I tak zresztą "Miejsca" mają z fantastyką znacznie więcej wspólnego niż "Wysłannik szatana" Marka Bukowskiego, którego wydawca - ten sam, co w wypadku Rudniańskiej - reklamował jako polski cyberpunk. W istocie jest "Wysłannik", jak to nazywał Hitchcock, "historią z magofinem". To znaczy: fabułką o tym, jak ludzie się ganiają i biją o coś, przy czym samo owo "coś", nazywane tu magofinem, może być równie dobrze diamentem, planem tajnego wynalazku, workiem złota albo magicznym pierścieniem - dla historii nie ma to najmniejszego znaczenia. Bukowski w roli magofinu używa dyskietki, na której jakoby mają się znajdować superważne dane - a główny bohater nazywany jest znakomitym hakerem, choć równie dobrze mógłby być piekarzem. Na tym cyberpunk się kończy, reszta powieści przypomina trochę "O7 zgłoś się" (intrygą i komplikacją wewnętrzną bohaterów), a trochę "Psy" (plugawym językiem, epatowaniem scenami porno - brutalnymi i żałosnym pozorowaniem jakichś ambicji "krytyki społecznej").

W równie niewielkim stopniu podobał mi się "Pociąg do podróży" Andrzeja Barta, książka przez krytyków głównego nurtu przyjęta z hałaśliwym entuzjazmem, bo "postmodernistyczna". Postmodernizm jej polega na tym, że ni cholery nie wiadomo, o co chodzi, w co autor gra (ni to kryminał, ni fantastyka, ni powieść obyczajowa czy historyczna) i czy to w ogóle na poważnie, czy dla jaj. Nadużywanie pojęcia "postmodernizm" wobec tego typu potworków przypomina mi reklamowanie kolejnych bzdetów rodzimych reżyserów jako "pastiszów kina popularnego" - gdy w istocie nie są to żadne "pastisze", tylko po prostu filmy nieudane, nie spełniające norm kina rozrywkowego. Powieść Barta do "Bakunowego faktora" ma się tak samo, jak "Sara" do "Szklanej pułapki" - żaden bełkot o postmodernizmie nie zmieni faktu, że autor po prostu nie wie, dokąd jedzie ani nie umie się posłużyć literackimi narzędziami, jakie "postmodernizowane" konwencje mają mu do zaoferowania.

Trzecia z książek pogranicza, "Dni złych zegarów" Marka Sierpawskiego, przypomina nastrojem stare naśladownictwa barona Munchausena. Czyta się to dość miło, choć nie mogę powiedzieć, bym z lektury coś szczególnego zapamiętał - może poza koszmarnymi literówkami, ale w działającym na wariackich papierach wydawnictwie "Lampa i Iskra Boża" to niestety norma. Cieszy, że wydawnictwo zbliża się do fantastyki - oprócz Sierpawskiego wypuściło też w tym roku wznowienie "Demona Ruchu" Grabińskiego, po raz pierwszy po wojnie w całości.

Stanisława Krajskiego "Narodziny metanoi" zostawiam sobie na koniec, bo to, według moich obliczeń, książka ostatnia w pierwszym półroczu 1999, trzynasta - a przy tym zupełnie skądinąd. Autor znany jest dobrze słuchaczom Radia Maryja i czytelnikom "Myśli Polskiej", specjalizuje się w demaskowanu masonerii, pisze też i wydaje własnym sumptem, jako "wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu", książeczki na różne tematy aktualne (np. o Wisławie Szymborskiej, Lady Dianie czy o Melu Gibsonie, "obrońcy wartości chrześcijańskich"; w tym ostatnim dziele znalazł się też passus o niejakim Rafale A. Ziemkiewiczu, którego zdaniem Krajskiego należałoby postawić pod ścianą i poczęstować kulą w łeb, jako zdrajcę Narodu.) "Narodziny Metanoi", jak zapowiada autor, są pierwszym tomem zakrojonej na co najmniej piętnaście tytułów sagi. Rzecz dzieje się w 2100 roku, w ponurej, pogańskiej i więdnącej Unii Europejskiej; grupa prawdziwych Polaków - katolików ucieka gdzieś w góry i zakłada tam wolne państwo, które w następnych czternastu tomach będzie się bronić przed eurosiepaczami, a w końcu obali ich reżim w proch. Wszystko to wiem z notki na okładce i wstępu, bo przy lekturze padłem już na trzecim zdaniu. "Wszyscy w domu śpią. Nawet Rudy, nasz kundel, wielkie bydlę, jak mówi moja żona Jadwiga, skrzyżowanie dorsza z kangurem, chrapie w najlepsze". Dotąd się zastanawiam, czego tu gratulować - żony, składni czy może interpunkcji.

No i dojechaliśmy do końca. Ciekawe, czy dotychczasowe tempo zostanie utrzymane i czy polska fantastyka zamknie ten rok co najmniej dwudziestoma tytułami (nie licząc rzeczy z pogranicza). Tak czy owak, przyszłoroczne plebiscyty zapowiadają się dużo ciekawiej, niż tegoroczne.

PS. Jeszcze w pierwszej dekadzie lipca dotarło do mnie "Zielone miasto" Małgorzaty Michalskiej - ale o nim niech będzie w podsumowaniu następnego półrocza.


Własnoręczny podpis
Początek strony Początek strony
Poprzednia strona Poprzednia strona