12.07.07 Nr 161
   Opinie
Tomasz Terlikowski
Ojciec destruktor

Ojciec Tadeusz Rydzyk potrafi być okrutny wobec swoich byłych politycznych pupilów. Zaprosił kiedyś do radia Jana Łopuszańskiego, ale nie wpuścił go do gmachu rozgłośni. Kiedy polityk stał na mrozie przed bramą, ojciec dyrektor oburzał się na antenie, że gość nie dotarł na spotkanie - pisze Tomasz Terlikowski, publicysta "Rzeczpospolitej"

opinie_a_1-1.F.jpg
Jarosław Kaczyński i Przemysław Gosiewski z wizytą w Radio Maryja w 15. rocznicę powstania rozgłośni, grudzień 2006 r.
PIOTR ULANOWSKI/FREEPRESS.PL
opinie_a_1-2.F.jpg
Tomasz P. Terlikowski

Zaangażowanie w politykę ojca Tadeusza Rydzyka szkodzi. I to nie tylko Kościołowi, ale także, a kto wie, czy nie przede wszystkim, partiom, które z jego autorytetu korzystają. Cena poparcia ojca dyrektora jest bowiem tak wysoka, że nikt nie jest w stanie jej zapłacić. Kara zaś za niewywiązywanie się z podjętych - przynajmniej według o. Rydzyka - zobowiązań jest okrutna.

Jednych dyrektor Radia Maryja już umieścił na katafalku (Roman Giertych i LPR), innych zaliczył do grona oszustów (prezydent Kaczyński), jeszcze innych, bardziej nieokreślonych, zakwalifikował do grona zdrajców ojczyzny i Kościoła. W efekcie przez jakiś czas wspierając formacje prawicowe, założyciel toruńskiego radia ostatecznie staje się ich destruktorem.

Rozbrat z Wałęsą

Po raz pierwszy wprost i z ogromnym dynamizmem toruńska rozgłośnia zaangażowała się w popieranie Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich w 1995 roku. Prezydent gościł wówczas często na antenie Radia Maryja, a wobec jego konkurentów z tej samej anteny kierowano oskarżenia przekraczające granice absurdu: Jacek Kuroń okazał się niemalże współorganizatorem Gułagu i Katynia; Hanna Gronkiewicz-Waltz - żydówką i działaczką masonerii. Wszystko wskazuje na to, że Wałęsa specjalnie wiele na tym nie zyskał, a dziś jego współpraca z ojcem Rydzykiem należy do przeszłości.

Obecnie na falach toruńskiej rozgłośni były prezydent często jest nazywany Bolkiem, a i on sam nie pozostaje dłużny. "Na całym świecie będę ostrzegał przed wami, nazywając was grupą psycholi od Rydzyka, będę zniechęcał do nabierania się na wasze mądrości i fatalistyczne teorie" - napisał były prezydent w liście otwartym do słuchaczy Radia Maryja w lutym 2005.

Wpływy w AWS

Przegrana, mimo wsparcia radia, Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich nie poskromiła politycznych ambicji ojca Rydzyka. I poskromić nie mogła, bo prawicowi politycy pielgrzymowali do niego, prosząc o wsparcie ich kolejnych koalicji, porozumień i akcji. Kształtująca się AWS przyznała na listach wyborczych szczególnie silną pozycję Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich, by zapewnić ojcu dyrektorowi wpływy w Akcji. Zabiegi te przyniosły wówczas skutek, Radio Maryja wsparło bowiem w czasie kampanii wyborczej wielu kandydatów AWS. Jak szacowano wówczas, z rekomendacji ojca Rydzyka weszło do parlamentu w 1997 roku od 20 do 40 posłów.

Jednak już kilka miesięcy po wyborach o. Rydzyk zmienił zdanie i zaczął ostro atakować Akcję Wyborczą Solidarność. Politykom prawicy obrywało się za "nowy rozbiór Polski", czyli za próbę reformy administracyjnej państwa. I od razu doszło też do próby rozbicia jedności AWS poprzez przeciwstawienie dobrego Jana Łopuszańskiego złym politykom liberalnym.

Już na początku roku 1998 ojciec Rydzyk przystąpił do próby stworzenia własnej partii politycznej, którą chciał wystawić w wyborach samorządowych. Jej filarami mieli być Jan Maria Jackowski (wówczas w klubie AWS), prof. Piotr Jaroszyński i wyrzucony z Akcji Jan Łopuszański. Konflikty między panami były jednak na tyle mocne, że do zbudowania jednolitej listy w całym kraju nie doszło. A działacze zaangażowani w popieranie linii Radia Maryja zaczęli stopniowo lądować na politycznym aucie.

Pokuta Łopuszańskiego

Partia Radia Maryja miała bowiem posiadać jednego przywódcę i jednego lidera, czyli samego toruńskiego redemptorystę. Dlatego ojciec Tadeusz Rydzyk uważnie pilnował, by nikt z popieranych przez niego polityków nie stał się zbyt silny i zbyt samodzielny. W kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2000 roku o. Rydzyk zaapelował do Jana Łopuszańskiego z anteny radiowej o rezygnację z wyborów i przekazanie głosów Marianowi Krzaklewskiemu. Łopuszański odmówił i zarzucił redemptoryście, że jego radio stało się częścią sztabu wyborczego jego przeciwnika.

Na takie traktowanie o. Rydzyk nie mógł się zgodzić. Przypuścił więc zdecydowany atak na Łopuszańskiego w swoim radiu. Aby pokazać byłemu podopiecznemu jego miejsce, przed samymi wyborami zaprosił Łopuszańskiego do audycji, ale... nie wpuścił go do gmachu radia, a na antenie wyraził zdumienie, że kandydat nie dotarł na spotkanie. Stanie na mrozie przed wejściem do Radia Maryja miało się stać pierwszym elementem pokuty. Pierwszym, ale nie ostatnim.

Emancypacja Giertychów

Bo trzeba przyznać, że ojciec Rydzyk "potrafi wybaczać". Politycy, których wyrzucił już na śmietnik historii, uznani za zdrajców lub nieudaczników, mogą powrócić do łask. Warunek jest jeden - muszą się ukorzyć, uznać intelektualne i duchowe przywództwo redemptorysty i odpowiednio długo zabiegać o wybaczenie. Dowodów na to dostarcza historia powstawania Ligi Polskich Rodzin, którą współtworzył (któż o tym jeszcze pamięta) odrzucony niespełna rok wcześniej Jan Łopuszański czy ostro krytykowany za korowską przeszłość Antoni Macierewicz.

I tym razem cała konstrukcja LPR była przygotowana tak, by pierwsze skrzypce w niej odgrywał sam ojciec Rydzyk. Politycy wchodzący w skład nowej formacji różnili się niezwykle głęboko w kwestiach przyszłości Polski, rozumienia jej historii czy wreszcie koncepcji gospodarczych. Między Janem Łopuszańskim, Antonim Macierewiczem a Romanem Giertychem była ideowa przepaść. A tym, co ich łączyło, było poparcie toruńskiego redemptorysty.

Tym razem jednak ojciec Tadeusz zdecydowanie się przeliczył. Przywództwo w partii dość szybko przeszło bowiem w ręce rodziny Giertychów, którzy stopniowo eliminowali z Ligi tych wszystkich, którzy mogli w niej siać zamęt czy podważać jej w miarę spójną linię programową. W odpowiedzi ojciec Rydzyk dokonał kolejnej wolty i zaczął wspierać LPR-owskich dysydentów: choćby Antoniego Macierewicza i jego Ruch Katolicko-Narodowy. Ostatecznie zaś umieścił Ligę i samego Romana Giertycha na katafalku i nieodwołalnie wycofał swoje poparcie dla nich.

Symbioza z Kaczyńskim

Ostatnią wielką polityczną miłością ojca Tadeusza stało się Prawo i Sprawiedliwość. Nauczony doświadczeniem kolejnych rozpadających się prawicowych partyjek, redemptorysta zdecydował się zainwestować swój polityczny kapitał w formację, z którą w wielu kwestiach się nie zgadzał, ale która gwarantowała mu realny wpływ na politykę i podobnie jak on nie zgadzała się na politykę wykluczania niektórych grup społecznych.

Jarosław Kaczyński, nauczony doświadczeniem swoich poprzedników, nie zdecydował się na wprowadzanie na swoje listy osób wprost rekomendowanych przez Toruń i w efekcie uniknął niebezpieczeństwa podziałów czy kierowania częścią swojej formacji z toruńskiego fotela.

Wiele wskazywało też na to, że współpraca polityczna Kaczyńskiego i Rydzyka przyczyni się do przynajmniej częściowego ucywilizowania toruńskiej rozgłośni. Audycje radiowe i telewizyjne stępiły bowiem częściowo (nie licząc ataków na Platformę Obywatelską) swoje ostrze, retoryka stała się propaństwowa, a ojcowie prowadzący programy uważnie kontrowali wszystkie kompromitujące wypowiedzi. Po raz pierwszy od lat wydawało się więc, że coś może się zmienić, a uczestnictwo w obozie władzy skłoni ojca Rydzyka do złagodzenia języka i programu.

Reprezentant woli Polaków

Tak się jednak nie stało. I broń, którą niezwykle skutecznie wykorzystywano do walki z "liberalnym zagrożeniem" w PO, zwróciła się przeciwko "liberalnemu zagrożeniu" w samym PiS. Niezwykle ostry atak na prezydenta, służącego "żydowskiemu lobby", i na prezydentową, domagającą się rzekomo legalizacji eutanazji - nie jest bowiem przypadkiem, ale konsekwencją światopoglądu i rozumienia swojej roli przez ojca Rydzyka. On, jako prawdziwy reprezentant "woli i zbiorowego rozumu Polaków", określa, kto prowadzi dobrą i narodową politykę, a kto "powinien zostać wypluty" przez kochających ojczyznę i Kościół. I jeśli uznał, że wypluty ma zostać prezydent, to nie ma co liczyć na to, że go przeprosi.

A nawet jeśli, to i tak będzie to oznaczać koniec szorstkiej przyjaźni Jarosława Kaczyńskiego i ojca Tadeusza Rydzyka. Redemptorysta bowiem nie przeprasza - to on ma być przepraszany.

Ten, kto tego nie zrozumie, wcześniej czy później nie tylko traci poparcie, ale - jako renegat - staje się największym wrogiem. Jedyne, co mógłby dziś zrobić obrażony przez Rydzyka prezydent Polski, to zabiegać o interwencję Watykanu - ostatniej instancji, która byłaby w stanie przywołać redemptorystę do porządku. Jednak ta interwencja oznaczałaby koniec politycznego zaangażowania radia.

Tomasz P. Terlikowski



Drukuj artykuł Drukuj artykuł Wyślij artykuł Wyślij artykuł

 

| Bez polskich znaków |
| Rzeczpospolita | Archiwum | Serwis Ekonomiczny | Serwis Prawny | Cennik | Regulamin | Serwis WAP | Prenumerata
| Reklama | English/Deutsch | O nas | Praca i staże | Zgłaszanie uwag | Kontakt |
© Copyright by Presspublica Sp. z o.o.