Sposoby manipulacji w artykułach publicystycznych 
"Naszego Dziennika"

3/4

Ciekawymi przykładami manipulacji są też artykuły odnoszące się do głośnej sprawy księdza z Tylawy, oskarżonego o molestowanie seksualne dzieci. Jak już wspomniałem, temat ten nie był na bieżąco relacjonowany w części informacyjnej pisma; doczekał się za to dwóch tekstów w rubryce Myśl jest bronią. "Oszczerstwo jak rozsypane pierze", pióra ks. Waldemara Kulbata, zamieszczono w numerze z 12 XI 2001. Jak można wywnioskować z lektury artykułu, powstał on bezpośrednio po oddaleniu przez Prokuraturę Rejonową w Krośnie skargi przeciwko proboszczowi Michałowi M. Decyzja prokuratura spotkała się ze zdecydowaną aprobatą środowisk związanych z "ND", stąd tekst utrzymany jest w podniosłym, miejscami nawet patetycznym stylu, w którym łatwo odnaleźć uczucie tryumfu z pomyślnego dla księdza - jak się wówczas wydawało - zakończenia sprawy. Już sam, operujący przyciągającym uwagę porównaniem, tytuł nie pozwala mieć wątpliwości, jaką wartość, zdaniem ks. Kulbata, przedstawiają zarzuty wobec proboszcza z Tylawy. Wiarygodność oskarżeń została przemyślnie podważona również w lidzie:
"Oskarżenie, którego autorem jest żona greckokatolickiego księdza, Lucyna K., poparte przez kontrowersyjnego brata zakonnego z Krakowa, skłóconego ze swoim zgromadzeniem zakonnym zostało nagłośnione w czerwcu br. na łamach "Gazety Wyborczej". Od tego czasu było wielokrotnie i systematycznie wznawiane na łamach tej wysokonakładowej gazety".
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na sposób przedstawienia bohaterów materiału - o Lucynie K. mówi się w kontekście jej związków z Kościołem unickim (co musi - u niezwykle mocno związanych z rzymskim katolicyzmem czytelników "ND" - budzić pewną nieufność), brat zakonny okazuje się nie tylko kontrowersyjny, ale i poróżniony ze swym zakonem, a ich rewelacje objęte są najwyraźniej "patronatem prasowym" znienawidzonej i bardzo często krytykowanej w artykułach "ND" gazety. Dlatego też nietrudno - już w tym momencie - odnieść wrażenie, że cała sprawa jest wymierzoną w Bogu ducha winnego proboszcza, zorganizowaną akcją. Zasadnicza część artykułu rozpoczyna się od przybliżenia szczegółów sprawy:
"Lucyna K. oskarżyła księdza Michała M., proboszcza z Tylawy, o molestowanie seksualne dziewczynek w wieku 8-9 lat. Systematycznie pojawiające się liczne artykuły, mimo braku jakichś nowych elementów sprawy, tworzyły atmosferę nagonki, przypominającej polowania na czarownice. Pretekstem oskarżeń była postawa księdza bardzo blisko związanego, a nawet spoufalonego z dziećmi".
Autor, chcąc wzbudzić u czytelników sympatię dla duchownego, rysuje wizję niewinnego, zaszczutego niesłusznymi oskarżeniami człowieka - temu właśnie służą sformułowania takie, jak nagonka czy polowania na czarownice. Dalej, po informacjach o przebiegu śledztwa, dochodzimy do najciekawszej chyba części artykułu - ataku na relacjonującą od dawna tę sprawę "Gazetę Wyborczą" i próby wyjaśnienia "rzeczywistej natury" oskarżeń wobec księdza:
"Odmowa wszczęcia postępowania przez prokuratora wywołała oburzenie "Gazety Wyborczej". Deklarująca zazwyczaj bardzo mocno poszanowanie zasad prawa "Gazeta", tym razem dokonała przedwcześnie osądu i sama wydała wyrok. Usiłowała także kreować fakty i tworzyć atmosferę. Stało się coś niesłychanego - niezawisły urząd prokuratorski został oskarżony o dyletantyzm, ignorancję i stronniczość. (…) potężne tuby propagandowe, zwykle manipulujące tak skutecznie opinią publiczną i instytucjami, w tym wypadku zawiodły".
Dosyć dziwny i cokolwiek podejrzany, biorąc pod uwagę bardzo sceptyczny zwykle stosunek "ND" do polskiego wymiaru sprawiedliwości, wydaje się nagły wzrost szacunku dla prokuratury. "Gazeta Wyborcza" zostaje oskarżona o próby wpływania swymi artykułami na pracę urzędu; nie obywa się też oczywiście bez demonizowania pisma Adama Michnika. Ale kontynuujmy:
"Pozostaje jednak pytanie: skąd bierze się ta niezwykła zajadłość dziennikarzy "Wyborczej", skąd te niezliczone ataki? Być może chodzi o to, by przy pomocy sfabrykowanych oskarżeń i nagłaśniania prawdziwych czy rzekomych skandali podważyć zaufanie do kapłanów, wychowawców, rodziców. To udało się już przynajmniej częściowo liberalnym "ukrytym zwodzicielom" na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych".
A więc zagadka została rozwiązana! Dziennikarze "Gazety Wyborczej", inspirowani przez zachodnie kręgi liberalne (wyrażenie ukryci zwodziciele może budzić także, zwłaszcza u niezwykle przecież religijnych czytelników "ND", bardziej sataniczne skojarzenia, wskazując jednoznacznie na pierwotnego sprawcę całego zamieszania) starali się po prostu podważyć zaufanie młodzieży do jej opiekunów. Co ciekawe, jak wynika z tego fragmentu, można tego dokonać nawet pisząc o prawdziwych wydarzeniach - a jedynym rzetelnym pismem w tej sytuacji okazuje się "Nasz Dziennik", który odpowiedzialnie i z troską o najmłodszych przemilczał całą sprawę (przynajmniej aż do momentu szczęśliwego wyjaśnienia). W dalszej części artykułu znajdujemy potwierdzenie diabelskiej genezy oskarżeń wobec duchownego z Tylawy i kilka mocnych słów pod adresem zajmujących się niepotrzebnym rozdmuchiwaniem prawdziwych czy rzekomych skandali żurnalistów:
"Wyborcza" ma pretensje do ks. abp. Michalika, za to, iż uznał, że jej artykuły powstają z inspiracji "ojca kłamstwa". Jakie inne skojarzenia mogą budzić farbowani tropiciele niemoralności, pod pretekstem tolerancji zajmujący się w istocie rozpowszechnianiem dewiacji i moralnego luzu?

Drugim materiałem dotyczącym tej sprawy jest artykuł "Pedofilia i media" ks. Czesława S. Bartnika, zamieszczony w "Naszym Dzienniku" z 27 listopada 2001 r., a więc już po wznowieniu postępowania przeciw posądzanemu o molestowanie seksualne nieletnich proboszczowi. Jak nietrudno się domyślić, w tekście nie ma ani śladu po tryumfalnym tonie "Oszczerstw jak rozsypane pierze" ks. Kulbata. Przeciwnie, tylawski skandal staje się tu punktem wyjścia dla smętnych rozważań nad kondycją dzisiejszej cywilizacji, gdzie oskarżenia takie są możliwe:
"W naszej obecnej kulturze dochodzi do jakiegoś wielkiego zawirowania socjalno-moralnego w dziedzinie seksu (…) niektórzy ludzie, w tym dziennikarze, polują na osoby publiczne, uwikłane w skandale, żeby ich zniszczyć na forum publicznym i przy okazji dobrze zarobić. Podobnie, z jednej strony szeroko uprawomocnia się homoseksualizm, a z drugiej zarzuca się go licznym osobom żyjącym w celibacie, również z motywów religijnych. Trudno to wszystko wytłumaczyć. Jedno jest pewne: upadek moralny kultury".
Autor, już na samym początku artykułu - w zamieszczonych powyżej fragmentach lidu, chce wywołać u czytelnika przekonanie, że cała afera jest wymysłem upadłych moralnie dziennikarzy, dążących do łatwego zarobku kosztem oczernianego księdza. W dalszej części artykułu, opatrzonej wiele mówiącym śródtytułem Troska czy przewrotność, teza ta jest konsekwentnie rozwijana:
"Owi nieszczęśni "łowcy skandali" obyczajowych napadają najczęściej na ludzi, którzy coś znaczą w życiu publicznym: polityków, urzędników, aktorów, uczonych, kapłanów. (…) Do nas już dociera barbarzyńskie amerykańskie "prawo" poniewierania każdą osobą oficjalną"
Oskarżenia zostają tu więc nazwane napadami - słowem mocnym, budzącym jednoznaczne konotacje kryminalne, ludzie je formułujący - nieszczęsnymi "łowcami skandali", zaś obecna w porządku konstytucyjnym USA (jak i każdego cywilizowanego kraju) zasada równości, pozwalająca dochodzić pogwałconych praw również w odniesieniu do osób publicznych - barbarzyńskim amerykańskim "prawem" poniewierania każdą osobą oficjalną. Ale kontynuujmy:
"(…) poluje się często na osoby bardziej religijne, kapłanów, zakonników. Wystarczy, że dziecko wyjdzie z katechezy ostatnie lub zapłakane, by można było oskarżyć katechetę o molestowanie seksualne. W niektórych krajach, np. w USA, nawet nie potrzeba dowodów, wystarczy skarga dziecka na katechetę".
W tym fragmencie Bartnik sprytnie sugeruje, że do oskarżeń o pedofilię nie potrzebne są jakiekolwiek dowody - w pewnym sensie jest to prawda, bo do wniesienia pozwu o molestowanie seksualne wystarcza sama skarga, jednak dowody muszą, rzecz jasna, zostać okazane podczas ewentualnej rozprawy - a to nie wynika bezpośrednio z treści przytoczonych wyżej zdań. Jeszcze ciekawszy jest następny fragment:
"W Ameryce oskarżają duchownych katolickich najczęściej Żydzi, którzy dominują w środowisku prawniczo-sądowniczym. Tak przynajmniej mówią polscy duchowni pracujący w USA, choć boją się powtarzać to głośno".
W tym miejscu autor zaczyna inteligentnie rozgrywać typowe dla czytelników pisma lęki i fobie. Przez wskazanie wroga - w tym wypadku Żydów, grupy etnicznej przyjmowanej przez środowisko "ND" z nieskrywaną wrogością, proponuje on logiczne - przynajmniej w oczach zwolenników tej postawy światopoglądowej, jaką prezentuje gazeta - wyjaśnienie i uzasadnienie kwestii oskarżeń o pedofilię. Nawiązania do tego motywu pojawią się w artykule jeszcze wielokrotnie.
"W ogóle wystarczy dziecko pogłaskać, przywitać serdecznie, dać cukierka czy obrazek, pozwolić mu przytulić się, nie mówiąc już pocałowaniu. Za wszystko może być wysoka kara".
W tym fragmencie, mającym przekonać czytelników o niewinnym charakterze kontaktów oskarżanych księży z dziećmi, uwagę wzbudza znaczny rozdźwięk między przytaczanymi głaskaniem, serdecznym przywitaniem, czy daniem cukierka, a zdecydowanie bardziej drastycznymi czynami zarzucanymi duchownemu z Tylawy, którego sprawa była z pewnością główną przyczyną napisania artykułu - chodziło m.in. o rozbieranie i kąpanie małych dziewczynek oraz dotykanie ich części intymnych (do których to postępków oskarżony się zresztą przyznał, bagatelizując jednak ich znaczenie). Ale o tym ks. Bartnik już nie pisze. W następnym akapicie pojawia się za to wzmianka o podejrzewanym o czyny nierządne z nieletnimi kardynale Josephie L. Bernardinie, który jednak został - w wyniku rozprawy sądowej - oczyszczony ze stawianych mu zarzutów:
"Liczono na wielkie miliony dolarów. Ks. kardynał ledwie się wybronił, choć niedługo potem przypłacił całą sprawę zawałem serca. Sprawa ks. kard. Bernardina ma coś z tonacji polowania na polskie "odszkodowania" w przypadku Jedwabnego".
Nawiązanie do sprawy Jedwabnego - swego czasu szeroko relacjonowanej w "ND" - ma potwierdzić i uwiarygodnić tezę o decydującej roli Żydów w oskarżeniach pod adresem katolickich duchownych. Czytelnik jest utwierdzany w przekonaniu, że w obu wypadkach mamy do czynienia z jednym wrogiem, posługującym się jednym schematem działania. Nawiasem mówiąc, ciekawe jest przedstawianie dramatu żydowskiej ludności Jedwabnego jako polowania na polskie "odszkodowania" - nawet teraz, kiedy udział polskich mieszkańców miasteczka w tej zbrodni został ponad wszelką wątpliwość udowodniony przez Instytut Pamięci Narodowej, prezydent Kwaśniewski uroczyście przeprosił za jedwabieńską tragedię, a o rzekomych odszkodowaniach nic nie słychać. Dalej mamy bardzo interesujący fragment, powtarzający w pewnej mierze tezy poprzedniego artykułu:
"Tak więc nie brak oskarżeń fałszywych. Ale ewentualnie i w prawdziwych nie chodzi ani o dzieci, ani o moralność lecz o wyłudzenie pieniędzy, o zniszczenie bardziej wpływowych działaczy kościelnych, o odstraszenie innych od pracy z młodzieżą, a przede wszystkim o kompromitowanie Kościoła katolickiego, zgodnie zresztą z programem masonerii".
Autor próbuje tu przekonać czytelnika, że ujawnianie prawdziwych nawet przypadków pedofilii wśród dostojników kościelnych jest moralnie złe i ma na celu głównie kompromitowanie Kościoła katolickiego! Uwagę zwraca słowo wyłudzenie - jednoznacznie kojarzące się z oszustwem, z działalnością przestępczą, a zastosowane w stosunku do, jak sam autor przyznaje, ewentualnie prawdziwych oskarżeń. Na zakończenie cytowanego fragmentu pojawia się drugi, obok Żydów, dyżurny straszak "Naszego Dziennika" - masoneria, która najwyraźniej również czerpie korzyści z nikczemnego oczerniania duchownych. W dalszej części artykułu - pod śródtytułem Przemoc w rodzinie - mamy do czynienia z najefektowniejszą chyba w omawianym tekście próbą wpłynięcia na przekonania czytelników:
"Ataki są rozszerzane także na tradycyjne życie małżeńskie i rodzinne. Głosi się (…) że głównym źródłem wykroczeń i zboczeń seksualnych jest religia chrześcijańska. Wyśmiewa się tradycyjną naukę moralną, obowiązującą przede wszystkim katolików, a więc: dziewictwo, celibat, czystość seksualną, a także sakrament małżeństwa, jego nierozerwalność, wierność, jedyność partnera, późne zaczynanie życia seksualnego, niestosowanie antykoncepcji (producenci tych środków zarabiają miliardy dolarów), wstrzemięźliwość".
Okazuje się więc, że oskarżenia pod adresem pedofilów nieuchronnie prowadzą do wyśmiewania tradycyjnej nauki moralnej, dziewictwa, celibatu i czystości, a każdy, kto przeciwstawia się wykorzystywaniu seksualnemu nieletnich, atakuje tym samym życie małżeńskie i rodzinne! Doprawdy niesamowity przykład argumentacji, tym bardziej zaś skuteczny, że oto czytelnikom "ND" - bardzo mocno związanym przecież z tradycyjnymi wartościami rodzinnymi, zarzuty wobec dewiantów przedstawia się jako preludium do zamachu na wyznawane przez nich zasady! Zadajmy sobie jednak pytanie: gdzie leży przyczyna przedstawionego przez ks. Bartnika stanu rzeczy? Odpowiedź znaleźć można w następnym zdaniu:
"Trzeba pamiętać, że u podstaw takich poglądów leży teza Żyda austriackiego, Zygmunta Freuda (zm. w 1939 r.), według którego popęd seksualny jest źródłem całego, nieświadomego i świadomego, życia psychicznego. Jednocześnie znajduje się on w stałym konflikcie z tradycyjną moralnością chrześcijańską"
Jak więc można było przypuszczać, całe zamieszanie wywołane zostało przez Żyda - tym razem Zygmunta Freuda. Niestety, wywrotowa działalność diaspory żydowskiej nie skończyła się na pracach wiedeńskiego psychiatry: 
"Zresztą, ataki na religię suną niemal ze wszystkich stron. Neurobiolog, uczony żydowski z Uniwersytetu Kalifornijskiego, Eric Altschuler dowodzi, że biblijna księga Ezechiela zrodziła się z "padaczki skroniowej" proroka".
Jak widać, naturalną konsekwencją oskarżeń o molestowanie nieletnich jest, zdaniem ks. Bartnika, nie tylko podważanie tradycyjnej moralności, ale nawet podstawowych zasad wiary! A za wszystko odpowiedzialni są, rzecz jasna, Żydzi... Przejdźmy jednak do kolejnej części artykułu, zatytułowanej Jednak etyka chrześcijańska. Po kilku zdaniach ostrej krytyki współczesnej cywilizacji, autor stawia ciekawe pytanie retoryczne:
"Czy naprawdę chciałbyś, żeby ktokolwiek z drogich ci ludzi został ogłoszony przed całym światem jako przestępca i zboczeniec, dlatego, że nie mógł zapłacić kilku milionów dolarów?"
Abstrahując od braku sensu przytoczonego wyżej zdania (odszkodowania płaci się przecież po procesie, i to przegranym), należy docenić umiejętną próbę wywołania przez autora artykułu współczucia dla osób posądzanych o molestowanie nieletnich. Jeszcze bardziej pomysłowym środkiem manipulacji ks. Bartnik posłużył się w dalszej części tekstu:
"Jednak ciągle jeszcze (…) niszczenie ludzi publicznym oskarżeniem jest możliwe. Rozgłaszający światu fałszywe pomówienia jawią się nam jako terroryści duchowi.(…) nie wolno chlapać błotem ekranów społecznych, bo młodzież zobaczy w życiu społecznym tylko błoto (…) Władze państwowe źle czynią, że zezwalają na obie formy terroryzmu: na terroryzm różnych zboczeń i na terroryzm medialny, czyli na rozgłaszanie skandali na cały świat, dla celów zarobkowych lub dla niszczenia etyki religijnej".
W powyższym fragmencie szokuje niecodzienne zastosowanie słowa terroryzm - użytego tu na określenie tolerancji seksualnej (terroryzm zboczeń) i relacjonowania przez środki masowego przekazu spraw takich, jak historia księdza z Tylawy (terroryzm medialny). Warto w tym miejscu podkreślić, że terroryzm, w świetle wrześniowych wydarzeń w Stanach Zjednoczonych, jest jednym z najbardziej pejoratywnych i zjadliwych określeń stosowanych obecnie w publicystyce. Mamy tu też ciekawą metaforę (chlapanie błotem ekranów publicznych). Całość kończy się - podobnie jak poprzedni artykuł - ostrym atakiem na media:
"Dziennikarz, który zarabia na skandalach, choćby i prawdziwych, jest (…) szkodnikiem i barbarzyńcą.

1 - 2 - 3  - 4

(c) Rafał Kuś 2002 & rydzyk24.net 2005