Antykapitalizm w stylu pop, czyli moher i filc

Rafał Ziemkiewicz 05-12-2008, ostatnia aktualizacja 06-12-2008 12:40

Mimo wielkiej wrogości i odmiennej frazeologii, antyglobalistyczna nowa lewica i Radio Maryja opowiadają nam dokładnie tę samą historię o szatańskim kapitalizmie - pisze publicysta "Rz" Rafał Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz
autor zdjęcia: Ryszard Waniek
źródło: Fotorzepa
Rafał A. Ziemkiewicz
autor zdjęcia: Janusz Kapusta
źródło: Rzeczpospolita

Proszę spróbować sobie wyobrazić taką scenkę: Warszawa, duża sala, na widowni tłum studentów, pracowników naukowych i dziennikarzy, generalnie – inteligencja. Rozmowa dotyczy oceny polskiej transformacji ustrojowej na tle ogólnych, światowych tendencji cywilizacyjnych. Przemawia, powiedzmy, Gabriel Janowski. Miota gromy na liberałów, demaskuje ich spisek mający na celu wyzucie Polaków z gromadzonej pokoleniami narodowej własności, ograbienie z oszczędności całego życia i pchnięcie pod but międzynarodowych koncernów. To nie żadne niepodległościowe czy obywatelskie aspiracje Polaków zdecydowały o obaleniu socjalizmu; to perfidna operacja wielkich kapitalistów rządzących z ukrycia światem poprzez takie instytucje jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy stoi za polskimi przemianami. Jej wykonawca Leszek Balcerowicz to nie żaden reformator, tylko agent na pasku światowej finansjery. Słowem, prelegent mówi mniej więcej to samo, co Łopuszański, Macierewicz i wielu podobnych im polityków mówiło od zawsze i co od zarania stanowi oś publicystycznego przekazu Radia Maryja.

Dla równowagi zaproszono też do dyskusji Jana Krzysztofa Bieleckiego, byłego premiera, który delikatnie stara się teorie interlokutora zdeprecjonować jako spiskowe i szalone, pozbawione jakichkolwiek podstaw. Coś tam mówi o stabilności budżetowej, o podstawowych prawach ekonomii, ale – i to jest clou całej sprawy – jego słowa jakby wpadały w studnię. Widać, że sala tylko przez grzeczność pozwala mu mówić i nie kwituje jego starań gwizdami czy tupaniem. Natomiast gdy padają oskarżenia pod adresem Balcerowicza, gdy dobitnie stwierdza się, że zniszczył on Polskę i wyprzedał ją za bezcen obcemu kapitałowi, gdy po raz kolejny demaskowany jest światowy spisek liberałów, kapitalistów okradających całe narody, publiczność reaguje długimi oklaskami. Nie ulega wątpliwości, że, przynajmniej na tej sali, młodzież jest całym sercem po stronie Gabriela Janowskiego, że dla warszawskiej inteligencji Bielecki ze swym liberalizmem to po prostu obciach.

Aha, i dodajmy jeszcze, że zaraz po końcowych owacjach obszerny wywiad z Gabrielem Janowskim przeprowadza dla „Polityki” Jacek Żakowski, przyjmując jego demaskacje liberalizmu w pozycji na kolanach.

Na skrzydłach kryzysu

Potrafią sobie państwo to wyobrazić? Domyślam się, że nie. Ale proszę mi wierzyć, takie spotkanie się odbyło i mniej więcej tak właśnie wyglądało, niczego tu nie zmyśliłem poza jednym drobiazgiem – oczywiście nie występował tam Gabriel Janowski. Występowała Naomi Klein, kanadyjska publicystka będąca od lat ikoną ruchu antyglobalistycznego, po części jako jego ideolożka, po części jako jego swoiste (wbrew głoszonym poglądom) logo, marka rynkowa warta niemal tyle co fotka Che Guevary.Przyznaję się, ten tekst jest świadectwem pewnej bezradności. Miałem szczery zamiar polemicznego zmierzenia się z poglądami Naomi Klein i podobnych jej modnych krytyków kapitalizmu, poznania ich sposobu argumentacji, rozważenia go i bądź to znalezienia w nich jakiejś dozy słuszności, bądź wypracowania zbijających ich tezy kontrargumentów. Moment jest właściwy: kryzys finansowy, jak zwykle bywa, dodał antyglobalistom skrzydeł. Lewicowe salony zasypują media komentarzami, w których na setki sposobów stwierdza się autorytatywnie koniec kapitalizmu, jego ostateczną kompromitację, konieczność pogrzebania doktryny neoliberalnej oraz zapowiada, że od teraz świat będzie zupełnie inny. Nie sposób jednak dopytać się jaki – poza tym, że już niekapitalistyczny.

Tej odpowiedzi nie przywiozła też do nas podczas triumfalnego tournée po redakcjach i salonach Naomi Klein. Oświeciła nas tylko gruntownie w kwestii zła, jakim jest kapitalizm. Odkrycie, które przed kilku laty przyniosło jej światową sławę – że za wszystkimi negatywnymi zjawiskami współczesności stoją zarządy wielkich korporacji – już się cokolwiek zbanalizowało, więc dziś pani Klein dzieli się z nami odkryciem dalej idącym: że kolejne kraje padają ofiarą perfidnej inwazji neoliberałów, uczniów Miltona Friedmana, „Chicago Boys”, zgrupowanych w coś w rodzaju kapitalistycznego Kominternu, który dla zamienienia kolejnych krajów w „neoliberalne poligony” cynicznie wywołuje rozmaite katastrofy, od rujnujących cały system wziętego na celownik państwa krachów giełdowych (jak w Argentynie) aż po dywanowe bombardowanie i wojenną rzeź (w Iraku); jeśli zaś nawet nie sposób neoliberałom przypisać jakiejś katastrofy (np. huraganu Katrina), to w każdym razie żerują oni na nieszczęściu. Polska, której z oczywistych powodów podczas odbytych tu spotkań pani Klein poświęcała więcej miejsca, jawi się tylko jako jedna z wielu realizacji ogólnej prawidłowości. Choć Polacy pojawiają się wśród wskazywanych przez nią z imienia i nazwiska wrogów dobrobytu i prostego człowieka; oprócz Balcerowicza doświadcza tego zaszczytu m.in. Marek Belka, jak się okazuje, współodpowiedzialny za zrujnowanie Iraku.

Cieszące się takim powodzeniem książki pani Klein nie mają charakteru systematycznego wykładu. To czyni polemikę właściwie niemożliwą, a jeśli nawet możliwą, to nieskuteczną, jak wspomniane tu próby odwoływania się do zdrowego rozsądku przez Jana Krzysztofa Bieleckiego. Klein, posługując się gawędą opartą na luźnych skojarzeniach, kolejnych dygresjach i anegdotach, zarzuca czytelnika dziesiątkami faktów i liczb, kontrapunktowanych opisami rozmaitych zbiorowych i indywidualnych nieszczęść – wszystko to w sposób bardzo emocjonalny; trzeba przyznać, że jako pisarka grająca na uczuciach czytelnika jest znakomita. Podobnie jak w niekończącym się serialu „rozmów niedokończonych” wszystko tu do siebie pasuje, wszystko się składa w logiczną całość, każda zawieszona zawczasu strzelba w odpowiednim momencie wypala. I za każdym razem mamy wrażenie, że wszystko, dosłownie wszystko, potwierdza podstawowe odkrycie. Tyle że tam iluminacja dotyczy światowego spisku Żydów i masonów w celu zniszczenia patriotyzmu, rodziny i wiary katolickiej, a tutaj równie złośliwej i wszechmocnej konspiracji przeciwko demokracji przedsięwziętej dla zmaksymalizowania zysków opętanych chciwością kapitalistów.

Ubijanie faktów

Proszę mi wierzyć, że piszę powyższe słowa nie po to, aby obrazić Radio Maryja porównaniem z antyglobalistami, ani po to, żeby obrazić antyglobalistyczną nową lewicę porównaniem z rodzinami Radia Maryja – choć twardo obstawać będę przy tym, iż mimo wielkiej wzajemnej wrogości i diametralnie odmiennej frazeologii środowiska te opowiadają nam dokładnie tę samą historię o szatańskim kapitalizmie, różnie go tylko nazywając. Porównanie narzuca mi się, ponieważ spór, który należałoby dziś podjąć z Naomi Klein i jej wyznawcami, w pewnym sensie mam już za sobą. Już przy lekturze pierwszych rozdziałów „Doktryny szoku” uświadomiłem sobie, że toczyłem te rozmowy kilkanaście lat temu na łamach rozmaitych niszowych, prawicowych pism z demagogami krzyczącymi o „wrogach Polski, panach Jeffreyu i Sachsie”, pod których dyktando niszczy Polskę Balcerowicz.Podobieństwo leży nie tylko w mechanizmie olśnienia, które tkwi u źródeł tego rodzaju rozumowania („To był błysk”, opowiada pani Klein Żakowskiemu o tym, jak wpadła na trop, którym od lat podąża), nie tylko w prostej wizji świata z jedną siłą sprawczą stojącą za wszelkim złem, wizji dającej skrzydła wszystkim demagogom od czasów starożytnych. Podobieństwo leży przede wszystkim w sposobie argumentowania.

Na użytek zamierzchłych bojów z narodowymi katolikami porównywałem ten sposób wywodu do produkcji filcu. Filc, jak wiadomo, uzyskuje się zupełnie inaczej niż tkaninę: w tej pierwszej mamy nitki, wątek i osnowę, poszczególne włókna muszą się ze sobą splatać, z mniejszych nitek powstają większe, te większe mają konsekwentny logiczny układ… W taki sam sposób buduje się publicystyczny opis świata, jeśli chce się tego dokonać rzetelnie i uczciwie, jeśli się szuka prawdy. Co innego, gdy już się ją poznało w błysku olśnienia – Żydzi, masoni, kapitaliści etc. – i teraz chce się swoje odkrycie o prawdziwej naturze świata przekazać innym w formie maksymalnie przekonującej, poruszającej, zmuszającej, by czytelnik włączył się do walki. Wtedy na mozolne zaplatanie nitek szkoda czasu, szybsza i skuteczniejsza jest metoda fachowo nazywana spilśnianiem lub folowaniem: wrzuca się włókna tak jak są pod prasę i ubija mocno, aż ścisną się w zwartą masę.

Ostateczną śmierć kapitalizmu ogłaszano już dziesiątki razy, robił to i Lenin, i Mussolini, i Dmowski, i Cohn-Bendit

Publicystyczny filc wytwarza się po prostu z nagromadzenia mnóstwa faktów, przykładów, haseł, hipotez czy zupełnie niczym niepopartych tez; bez analizowania, czy jakoś się one do siebie mają. Polemika z wytwórcami tego filcu przypomina rozmowę ze świadkiem Jehowy: on rzuca jakiś cytat, ty kwestionujesz, czy wynika z niego to, co jakoby ma wynikać, a wtedy rozmówca, nie podejmując twych argumentów, otwiera Biblię w innym miejscu i rzuca kolejny cytat, z którego ma jakoby wynikać to samo. I tak 100, a jeśli trzeba, to i 500 razy, cytatów w Biblii nigdy nie zabraknie.Rozmowa z narodowym katolikiem czy antyglobalistą krytykującym kapitalizm rządzi się tym samym mechanizmem. On wskazuje, powiedzmy, że wskutek działań wielkich korporacji połowa mieszkańców Afryki żyje w nędzy. Ty próbujesz wyjaśnić, że jest wiele przyczyn głodu w Afryce, ale zanim wyłuszczysz pierwszą, on już jest przy chciwości koncernów zbrojeniowych sprzedających biednym krajom miny, na których wylatują w powietrze przypadkowe ofiary. Nim człowiek zdąży cokolwiek tu wyjaśnić, bo rzecz wymaga pewnego wstępu i uporządkowania, tamten sypie już jak z rękawa danymi, ile stracili drobni ciułacze wskutek spekulacji finansowych Sorosa. Zacznij coś mówić o problemie rynków finansowych, a to przecież temat rzeka – rozmówca już jest przy dziurze ozonowej, światowym braku wody albo losie zwolnionych robotników fabryki kabli. A publiczność bije brawo, bo wszystko rozumie: tamten mówi prosto i dobitnie, a ty grzebiesz się w jakichś niezrozumiałych szczegółach.

Uczesać oszołoma

Proszę zwrócić uwagę – włókna, z których się produkuje filc, mogą być i najszlachetniejszą wełną, i podłą wiskozą. Fakty, którymi zasypuje się czytelnika, są często prawdą, częściowe interpretacje też niekoniecznie muszą być naciągane. Z książek Naomi Klein można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Co nie zmienia faktu, że główne stawiane w nich tezy są fałszywe, nie udowodnione, lecz tylko uprawdopodobnione – to wystarcza, by doznać olśnienia. Pozostaje tylko pytanie (bo „Doktryna szoku” wyszła przed upadkiem Lehman Brothers), czy obecny krach to już fiasko szalonej doktryny liberałów, czy też może ich kolejny spisek, jeszcze straszniejszy, teraz by okraść już nie jakiś kraj, ale cały świat za jednym zamachem.

Nic dziwnego, że z producentami filcu nikt poważny nie chce się wdawać w dyskusje. Rzetelna polemika z „Doktryną szoku” wymagałaby kilku tomów, w których dziesiątki problemów należałoby wytłumaczyć, począwszy od spraw dla fachowców oczywistych, podręcznikowych. Byłaby to polemika miażdżąca, ale kto by ją przeczytał, kto by za potrzebny do jej napisania czas i wysiłek zapłacił?

Fachowcy wolą więc raczej wzruszyć ramionami, przypomnieć, że ostateczną i definitywną śmierć kapitalizmu ogłaszano już dziesiątki razy, robił to i Lenin, i Mussolini, i Dmowski, i Cohn-Bendit, że historia wielokrotnie dowodziła, iż przy wszystkich wadach wolnego rynku nie ma niczego lepszego i współcześnie antyglobaliści też niczego więcej niż Lenin i Mussolini wymyślić nie potrafią.

W ten sposób oddają pole, po którym swobodnie grasują demagodzy. Pole, na którym słowa, pojęcia znaczą to, co akurat wygodne, żeby znaczyły, nie liczą się żadne sensy, nie obowiązuje żadna logika. Jest tylko jedno żelazne prawo, prawo rządzące kulturą pop: forma musi modna i atrakcyjna. Jeśli przemawia oszołom, źle ubrany i źle uczesany, odwołujący się do niemodnych pojęć, to jest żenada, wstyd i ciemnogród. Ale jeśli dokładnie to samo mówi elegancka dziennikarka z Kanady, sypiąca żargonem postępowo-feministyczno-antyglobalistycznym, to już jest objawiona mądrość.

Rzeczpospolita