Zakaz słuchania Radia Maryja może być pokutą

...

Rozmawiała Katarzyna Wiśniewska 2011-02-18, ostatnia aktualizacja 2011-02-18 17:31:23.0

- Kościół woli nieraz nie dotykać tego "brzydkiego" świata, nie rozmawiać z nim. Jednak chętnie moralizujemy, przybieramy wygodną pozę mentora - mówi o. Paweł Gużyński OP*

Katarzyna Wiśniewska: "Nie jest dobrze z polskim Kościołem", pisał o. Ludwik Wiśniewski w liście do nuncjusza apostolskiego. Kościół jest w kryzysie?

O. Paweł Gużyński: Z globalnymi ocenami jest zawsze ten sam kłopot, który polega na właściwym wyważeniu proporcji między mnóstwem konkretnych danych i okolicznościami, w jakich występują. Znam wiele miejsc, gdzie Kościół lokalny funkcjonuje świetnie, znam też takie, gdzie gorzej lub fatalnie. O. Ludwik zwraca uwagę na wiele problemów, którymi trzeba by się zająć, np. komunikacją hierarchów Kościoła ze społeczeństwem. Tu pełna zgoda: komunikacja leży, i to na obie łopatki. Często dominuje stosunek do ludzi, który można nazwać "postfeudalnym".

To znaczy?

- Zjawia się biskup w swoim majestacie, co samo przez się powinno gwarantować mu posłuch, niezależnie od tego, jak i co komunikuje. Do tego ta łatwość ulegania manierze świątobliwego oburzania się na cały świat! Napięcie między Kościołem a światem było i będzie - sprawa gwarantowana przez Ewangelię - ale to nie powód, aby się obrażać i narzekać, że nas nie rozumieją, atakują.

Aż boli, gdy spojrzeć na to, w jaki sposób biskupi w ostatnim roku reagowali na różne ważkie publiczne problemy. Z irytującym brakiem duszpasterskiego refleksu, czyli zbyt późno i nietrafnie. W wielu grach zespołowych takie słabości kończą się faulem lub utratą bramki.

Na przykład w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim?

- To była sprawa do rozwiązania w 48 godzin, gdyby nie wchodziła w grę kalkulacja polityczna. Nie mam wątpliwości, że dylemat wielu biskupów oscylował wokół pytania: jak to zrobić, aby chroniąc krzyż przed wykorzystaniem go jako narzędzia walki politycznej, nie utracić przychylności wpływowego politycznie ugrupowania tak ostentacyjnie deklarującego wierność krzyżowi. Gdyby chodziło tylko o ochronę sakralności krzyża, zabrano by go stamtąd bardzo szybko, pokazując jak najbardziej słusznie figę z makiem każdemu, kto krzyżem chciałby podbijać bębenek swoich notowań społecznych.

Kto miał to postanowić? Cały Episkopat? Po trzech miesiącach kard. Nycz porozumiał się z harcerzami i Kancelarią Prezydenta, żeby krzyż przenieść.

- Najlepiej byłoby, gdyby zrobił to Episkopat. Kard. Nycz w końcu stanął na wysokości zadania, ale zupa została rozlana. Podejrzewam, że obawiał się wyjścia przed szereg, że nie będzie miał wystarczającego poparcia wśród biskupów.

Coraz więcej jest spornych kwestii moralnych. Jaką strategię powinien obrać Kościół, np. w sprawie in vitro?

- To kolejny z przykładów takiego nieprzystosowanego reagowania. Dlaczego biskup wypowiada się, jakby nie znał prawa kanonicznego? Abp Hoser nie miał żadnego formalnego tytułu uprawniającego go do powiedzenia, że kto popiera zapłodnienie in vitro, jest automatycznie ekskomunikowany. Jeśli chciał dzielnie się wysforować przed hufce, powinien zastrzec wyraźnie, że to jego prywatna opinia. Siłą Kościoła powinno być cierpliwe kształtowanie myślenia ludzi przez nauczanie prawd ewangelicznych zamiast uciekania się do nacisków politycznych dających krótkotrwałą korzyść.

I kształtuje. Abp Michalik nazwał kiedyś pomysł refundacji in vitro opłacaniem zabójstwa.

- Nie powinniśmy posługiwać się tak ostrą retoryką - dla Kościoła zawsze kończy się to źle - w sytuacji istotnego sporu antropologicznego, gdyż Kościół nie może stwierdzić, że posiadł już pełną wiedzę o procedurze in vitro, jej skutków i ewentualnych zagrożeń. Nie powinni tak twierdzić również naukowcy. Prawdzie służy pokora, a tej niejednokrotnie po obu stronach barykady brakuje. Przedstawiajmy racje i uzasadnienia, stroniąc od etykietowania adwersarzy, mając ich a priori za wsteczników i głupków.

A co zrobić ze stwierdzeniem bp. Ryczana na mszy z okazji urodzin Radia Maryja: "W Polsce prawodawcą jest Bóg, a nie Trybunał w Strasburgu"?

- Zapomnieć, bo to po prostu wstyd, fundamentalna nieznajomość rudymentów filozofii politycznej, nauki społecznej Kościoła, a co najgorsze pobożnościowe pomieszanie porządków.

Niektórym się wydaje, że Kościół jako władza o boskich prerogatywach - więc najwyższa. Powinien regulować i kontrolować wszystko - taka metawładza, superwizor polityczny. W związku z tym pytam, czy rolą Kościoła jest aprobowanie uchwalanych przez Sejm podatków? W ten sposób dojdziemy do absurdu lub uczynimy z Kościoła zarzewie nieustannego buntu przeciw słusznej autonomii władzy świeckiej.

O. Wiśniewski pisze też o problemie z mediami o. Rydzyka. Episkopat nie chce czy nie potrafi sobie z tym problemem poradzić?

- Widać totalną indolencję hierarchów w kwestii Radia Maryja i jego zaangażowania w działalność stricte polityczną. O. Ludwik słusznie pisze o braku przywództwa w Kościele. Nie ma osób, które pokierowałyby trudnymi sprawami, a taką jest bez wątpienia upolitycznienie rozgłośni z mojego rodzinnego miasta. Wszystko bierzemy na przeczekanie.

Wśród księży krąży taki dowcip o kurii biskupiej, w której rano znaleziono niemowlaka z karteczką przyczepioną do becika. Na karteczce było napisane: Zabierz mnie tato. Biskup zebrał wszystkich swoich urzędników płci męskiej i mówi: - Panowie, krótka piłka, który? - Wtedy oficjał sądu powiedział: - Nikt z nas. Z całą pewnością. - Dlaczego - zapytał biskup. - Nie zdarzyło się jeszcze tak, żebyśmy jakąkolwiek sprawę w dziewięć miesięcy załatwili. A nawet jeśli by się tak zdarzyło, to i tak to nie miałoby ani rąk, ani nóg, ani tym bardziej głowy.

Wielu biskupów nie kryje się z sympatią do Radia Maryja.

- Wydaje się, że część duchowieństwa i wiernych twierdzi, że Kościół jest traktowany przez społeczeństwo niesprawiedliwie, jako zaścianek. Pojawia się pewna nostalgia za czasami, w których - tak jak w PRL - cieszył się on autorytetem.

Stąd pomysł wycofania się do niemal integrystycznych pozycji - urządźmy ponownie świat biało-czarny, będziemy czuli się bezpiecznie jako grupa jedynych sprawiedliwych.

Czasem zdarza mi się słuchać, jak ktoś, robiąc wstęp do spowiedzi, wyrzuca z siebie potok złości na świat i polityków. Padają tu frazy zaczerpnięte z arsenału "demonologii" Radia Maryja. Tym ludziom brakuje miłości, pokoju, racjonalnej oceny rzeczywistości, co pozwala mi powiedzieć, że wpływ Radia Maryja na jego słuchaczy nie przynosi realnie chrześcijańskich owoców.

Mówi to ojciec w konfesjonale?

- Tak, zawsze cierpliwie i łagodnie staram się tłumaczyć. Mówię: otwórz listy św. Pawła, Ewangelię i czytaj o tym, jakie są zdrowe objawy Bożego Ducha.

A mówi ojciec: "Wyłącz radio"?

- Nieraz, np. siostrom zakonnym w ramach pokuty, zakazuję słuchania Radia Maryja, żeby nie zastępowało nim osobistego życia duchowego. Moją własną mamę musiałem "odtruwać" z tego, czego się tam nasłuchała, przyjmując przekazywane treści w zaufaniu do "katolickiego głosu w jej domu".

Apeluję do Radia Maryja: nie odbierajcie staruszkom szczęśliwej i pogodnej starości przez wpędzanie ich w lęki przed zewsząd nadchodzącą zagładą oraz złem czającym się w każdym kącie, którego profil zdradza pochodzenie! Starość ma dość swoich dolegliwości.

Jakie są tego skutki, tego biało-czarnego postrzegania świata?

- Hermetyzujemy Kościół, zamykamy się na tych "z zewnątrz". Dam przykład: przygotowywałem grupę osób dorosłych do sakramentów - część do chrztu, część do bierzmowania. Chciałem ich udzielić w najlepszy możliwy dzień, jaki chrześcijańska tradycja na tę okoliczność podpowiada, czyli podczas Wigilii Paschalnej. Na bierzmowanie biskup musiałby mi udzielić delegacji. I co słyszę w kurii?: "Bierzmować ksiądz nie będzie. Jak można tym, którzy powinni przyjąć bierzmowanie już dawno temu, a tego nie zrobili, wyprawiać taką uroczystość?".

Myślałem, że skonam. Tłumaczę kanclerzowi kurii: "Niech ksiądz siebie posłucha. Przecież my w ten sposób doprowadzimy Kościół do ruiny. Zamiast radować się z powrotu ludzi do Kościoła, odstraszymy ich". Jeśli reglamentujemy Miłosierdzie Boże według kryterium, jak kto długo pracował w winnicy, pozbawiamy samych siebie przywileju głoszenia ludziom Ewangelii.

Czego się boi Kościół?

- Boimy się nieczystości, która przychodzi z zewnątrz. I, niestety, ta obawa często nas pokonuje. To archetypiczne zachowanie ludzkie: Kościół woli nieraz nie dotykać tego "brzydkiego" świata, nie rozmawiać z nim. Jednak chętnie moralizujemy, przybieramy wygodną pozę mentora.

Mądra postawa wydaje się być inna - cierpliwie wysłuchać każdego pojedynczego człowieka i zaproponować mu choćby małe, lecz możliwe dla niego w danej chwili kroki. I oczywiście tymi małymi krokami autentycznie się z nim cieszyć. Towarzyszmy raczej, a nie narzucajmy gotowych rozwiązań, i to od razu z najwyższej półki. Wówczas przełamiemy w odbiorze społecznym poczucie nieprzystępności Kościoła. Mamy oczywiście wymagające zdanie, np. o in vitro, antykoncepcji, ale nie musimy z tego powodu ze wszystkiego i dozgonnie wykluczać tych, którzy mają wątpliwości.

Pisał ojciec we "W Drodze": "Zamiast wytaczania armat przeciwko laickiemu demonowi Zachodu potrzeba nam przede wszystkim reformy duchowieństwa". Jakiej reformy?

- Spotykam młodych księży, którzy boją się świata. Jak zostali oni wychowani w seminarium duchownym?

Łatwo jest, niestety, utworzyć z nich księżowską kastę, subkulturę, wewnątrz której czują się bezpiecznie, bo przecież na zewnątrz czyha na nich np. krwiożercza "Gazeta Wyborcza". Mają zaprogramowane, że gdy będą już musieli wyjść z kokonu własnego plemienia do ludzi, to nie mogą zapomnieć o pobożnych i umoralniających frazesach na ustach.

Sam, kiedy idę pograć ze znajomymi w piłkę, nie ubieram tego w szaty pobożności. Nie przerywam meczu, żeby wygłosić kazanie, gdy ktoś na boisku przeklnie. A zdarza się potem, że znajomi sami proszą o rozmowę tylko dlatego, że nie spotykają we mnie księdza - nadczłowieka. I coś z tego naszego rozmawiania może dobrego wyniknąć.

Kandydatów do kapłaństwa ubywa. W ciągu ostatnich pięciu prawie o 40 proc. Do kościołów chodzi mniej ludzi. Czy to wynika też z tego, o czym pisze o. Wiśniewski, że Kościół nie umie komunikować się ze zmieniającym się światem?

- Z całą pewnością. Jednak też niekoniecznie martwiłbym się tymi statystykami: jest szansa, że ci, dla których wiara nie jest tylko rytuałem, tradycją, zostaną. Bez względu na wizerunek Kościoła.

Kościół silny nie musi być masowy?

- Przywiązanie do masowości psuje nam robotę. Kościół odzyskuje witalność tam, gdzie ludzie świadomie wybierają życie według Ewangelii - wiedzą, dlaczego wierzą, np. we Francji uchodzącej za zdecydowanie laicką.

Pisał ojciec też: "Od dawna nie wzbudza we mnie żadnego entuzjazmu widok kolejek przed konfesjonałami, szczególnie gdy ustawiają się w przedświątecznym orszaku".

- Uważam - w zgodzie z oficjalnymi dokumentami Kościoła na ten temat - że docelowo spowiedź powinna odbywać się poza mszą świętą. Ludzie uwielbiają takie dwa w jednym, "wash & go". Nie tracą czasu na stanie w kolejce, bo jednocześnie uczestniczą w mszy świętej. Ale Kościół nie jest zakładem kompleksowych usług religijnych. Nie powinien bać się stawiania słusznych wymagań w tym względzie.

Osoby, które spowiadają się raz w roku przed świętami, pytam w konfesjonale: dlaczego przyszedłeś? Bo zawsze przychodzę na święta - słyszę. W toku dalszej rozmowy okazuje się, że postępują jak ktoś cierpiący na natręctwo. Ulegają przymusowi pójścia do spowiedzi wywoływanemu przez nadchodzące święta. Niedopełnienie tego rytuału wpędziłoby je w nieznośny dyskomfort. Natomiast religijny, duchowy, ewangeliczny motyw spowiedzi dla nawrócenia i pokuty są im nieznane, o czym świadczy styl ich życia pomiędzy świętami.

Przecież Kościół stawia wymagania, wydawałoby się, że niekiedy niemożliwe do spełnienia - czystość przedmałżeńską, antykoncepcję.

- Hierarchowie kościelni lubią występy w stylu: napiszmy list i powiedzmy, jak powinno być. A w codziennej praktyce potrzeba cierpliwej, długotrwałej pracy, do której chętnych nie widać. Łatwo jest moralizować - jak rodzice, którzy zbesztają nastolatka za krnąbrność i mają poczucie dobrze spełnionego obowiązku wychowawczego. Przypomnijmy sobie, co robił papież Jan Paweł II - non stop spotykał się z ludźmi, cierpliwie tłumacząc. A biskupi w diecezjach, owszem, jeżdżą na odpusty, wizytacje i zamiast głosić Dobrą Nowinę, żywe Słowo Boże, uderzają zwykle w wysokie bogoojczyźniane tony. Polska nam zbawienia nie da, ono od Boga przychodzi.

W patriotyczne tony uderzano w kazaniach po tragedii smoleńskiej. A potem niektórzy księża popierali Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich.

- Tego absolutnie nie należało robić. Po katastrofie smoleńskiej jedna partia bardzo świadomie grała na uczuciach religijnych Polaków, co uważam za rzecz niską i przejaw cynizmu politycznego graniczącego z głupotą. Brak wyrazistej reakcji Episkopatu i podtrzymywanie tego tonu przez część biskupów to duszpasterski gruby błąd.

Sposób przeżywania żałoby narodowej był przynajmniej w jednym aspekcie mało chrześcijański, bo jest czymś niezdrowym duchowo i pozbawione umiaru napawanie się goryczą i bólem tragedii. W chrześcijaństwie lament przez pogrzeb, dystans i ciszę ustępuje nadziei. Kresem Wielkiego Piątku jest poranek Zmartwychwstania. Biskupi i księża mieli znakomitą okazję, żeby wejść w ogólnonarodowe doświadczenie z chrześcijańskim horyzontem nadziei i pojednania. Gdyby Kościół odpowiednio zareagował, podając na czas lekarstwo ukojenia, pewnie udałoby się parę spraw zamortyzować. Nie byłoby, jak sądzę, np. jatki z krzyżem.

Episkopat poświęca wiele energii na to, aby istnieć w przestrzeni publicznej, państwowej, np przykład wprowadzenie religii do szkół oraz walki o ocenę wliczaną do średniej. Tylko czy to podniosło poziom nauczania religii?

- Nie należałem do zwolenników powrotu religii do szkół. Sądziłem i nadal sądzę, że przedwojenny model nie sprawdza się w nowej pluralistycznej rzeczywistości. Można wyobrazić sobie inwestycję wycofania religii ze szkół, chociaż wiadomo, co by się wówczas działo. Jednak może warto, jeśli długofalowy efekt takiego odważnego posunięcia byłby dla katechezy pożyteczny? Jeśli jednak religia ma zostać w szkole, trzeba zadbać o maksymalny profesjonalizm w przygotowaniu katechetów do ich misji. Niczego nie załatwi uciekanie się li tylko do stosowania bata w postaci oceny na świadectwie. Zamiast tego trzeba koniecznie znaleźć antidotum na negatywne skojarzenie katechezy z jeszcze jednym dodatkowym przedmiotem w znienawidzonej przez uczniów z tysiąca innych powodów szkole.

Awantury wokół Komisji Majątkowej nadszarpnęły autorytet Kościoła?

- Znowu coś przegraliśmy na braku profesjonalizmu. Wiadomo było z góry, że tam, gdzie są pieniądze, będą się kręciły podejrzane osoby. I z zewnątrz, i z wewnątrz. Należało skrupulatnie pilnować każdej transakcji. A zwyciężyło podejście: "nam się należy" - czego oczywiście nie sposób kwestionować, ale to nie oznacza, że można przyzwalać na brak kontroli nad doborem pośredników przy konkretnych transakcjach.

Wydaje mi się, że biskupi z większą energią krytykowali media piętnujące nadużycia w komisji niż same nadużycia, np. korupcję pomocników instytucji kościelnych.

- Ludzi najbardziej denerwuje obłuda: byliby bardziej wyrozumiali, gdyby Kościół przyznał się do winy i próbował naprawić błędy. Gdyby tak jeszcze z każdego odzyskanego majątku dawać dziesięcinę na dobre cele lub na przykład ufundować szpital! Myślę, że Kościół byłby wtedy na równi z panem Owsiakiem, jeśli chodzi o mir społeczny w dziedzinie dobroczynności.

Postulowałbym powstanie zespołu analitycznego przy Episkopacie, profesjonalnego, z doradcami od prawa do lewa, którzy będą na bieżąco analizować sytuację - np. w sprawie krzyża czy Komisji Majątkowej rozważyć, jak Kościół powinien się teraz zachować, co zrobiono źle - i szybko reagować. W przeciwnym razie będziemy ciągle budzić się z ręką w nocniku.

Prof. Michalski mówił w "Gazecie" o osłabieniu intelektualnym polskiego Kościoła.

- Chrześcijaństwo przestało adekwatnie do swego potencjału przekładać się na wysoką kulturę, bo trudno do niej zaliczyć np. ogromny pomnik Chrystusa w Świebodzinie. Słabo przekłada się na działalność społeczną. Dlaczego Kościół nie potrafi na przykład - posiłkując się ideą św. Franciszka - mądrze działać na rzecz ochrony przyrody?

Mimo to uważam, że wciąż każdą diecezję stać na swojego ks. Tischnera - otwartego na dialog, na wysokim poziomie zarówno duchowym, jak i intelektualnym. Stać nas na to, jeśli tylko zaczniemy robić dobry użytek z własnego dziedzictwa. Musimy jednak zmienić tę nadętą zasługami - których nam nikt nie odmawia - tonację, na rzecz modelu kulturotwórczego. Nie polityczne potyczki powinny nas troszczyć, lecz zdrowy ferment kulturowy, którego ewidentnie potrzebuje cała dobra stara Europa.

*o. Paweł Gużyński - ur. w 1968 r., dominikanin, liturgista. Był duszpasterzem akademickim w Rzeszowie, wcześniej pracował jako duszpasterz młodzieży w Poznaniu. Prowadzi program "Rozmównica" (Religia TV). Były piłkarz Elany Toruń. Mieszka w Łodzi