Do tej próby doszło 25 lutego 1995 r., gdy urzędujący prezydent składał wizytę w Montevideo [stolica Urugwaju].
W kuluarach Jan Kobylański miał zaproponować 200 tys. dolarów na kampanię prezydencką za bezpośredni wpływ na obsadę ambasadorów i uzyskanie tytułu honorowego ambasadora RP na terenie Ameryki Łacińskiej - mówił wczoraj przed warszawskim sądem Ryszard Schnepf. Dziś jest on ambasadorem RP w Hiszpanii, w latach 90. ambasadorował w Urugwaju i Paragwaju, później w Kostaryce. Był też wiceszefem MSZ w rządzie Tuska. Schnepf wspomniał już o tym kilka lat temu w rozmowie z "Rzeczpospolitą", a Kobylański zaprzeczał. Ale ambasador dodał wczoraj w sądzie szczegóły. Mówił: -
Lech Wałęsa świetnie to pamięta. Ujawnił tę kwestię także byłemu dyrektorowi departamentu Ameryki Łacińskiej w MSZ.
"Gazeta" spytała o to Lecha Wałęsę. - Nie potwierdzam i nie zaprzeczam - odpowiedział.
1004 epitety, w tym pejsaty, parch, agent Schnepf, dyplomata i historyk , jest jednym z kilkunastu publicystów, dziennikarzy i dyplomatów, którym Jan Kobylański wytoczył megaproces karny o pomówienie i znieważenie. Przed kilku laty ujawnili oni ciemne karty biografii Kobylańskiego - m.in. jego okupacyjnej przeszłości, emigracji do Paragwaju, współpracy z dyktatorem Alfredem Stroessnerem. Temu Kobylański najgwałtowniej zaprzecza. I stąd proces. Wśród oskarżonych: naczelni "Polityki" Jerzy Baczyński, "Gazety"
Adam Michnik, b. naczelny "Newsweeka" Tomasz Wróblewski, Jarosław Gugała z Polsatu (był też ambasadorem w Urugwaju).
Wczorajszej rozprawie, tak jak wcześniej, towarzyszyła manifestacja czytelników "Naszego Dziennika", słuchaczy Radia Maryja, zwolenników Kobylańskiego, założyciela Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ). W niewielkiej sali sądu tłoczyło się ponad 80 osób.
Schnepf mówił do sądu, ale i do publiczności. Odpierał zarzut, że pomówił Polonusa. Twierdził, że to oskarżenie godzi w jego godność i autorytet. Wspominał działalność Kobylańskiego wśród Polonii. Poznał go w 1991 r. jako "dobrotliwego przywódcę polonijnego", ale szybko dostrzegł w nim człowieka "żądnego władzy". Milioner z Urugwaju skupił wokół siebie część Polonii w stowarzyszeniu USOPAŁ.
Drugi rys Kobylańskiego to według ambasadora antysemityzm. Na dowód przedstawił opinię językoznawców. Wylicza, że na 428 publikacji na internetowych stronach USOPAŁ przynajmniej 316 w części poświęconych jest "problematyce żydowskiej". A słowom "Żyd", "żydostwo" towarzyszą łącznie 1004 epitety, z których najłagodniejsze to: "pejsaty", "parch", "agent". Gdy mówił o"żydożerczej postawie" Kobylańskiego, publiczność zaczęła bić brawo. Sędziemu nie udało się sali uspokoić. - Anty-Polak! - zaczęła krzyczeć widownia do polskiego ambasadora. Sąd z pomocą policji opróżnił salę rozpraw.
IPN o losach Szenkerów Po przerwie Schnepf przedstawił pismo dyrektora zastępcy prokuratora generalnego Dariusza Gabrela z lipca br. Nadzoruje on pion śledczy IPN i opisuje, co Instytut ustalił w sprawie zadenuncjowania na gestapo rodziny Szenkerów. IPN zajął się tym w 2005 r. po publikacjach w mediach, ale nie wszczął śledztwa.
Dlaczego? Pierwsza wątpliwość to imię Kobylańskiego. W sprawie Szenkerów występuje Janusz, a nie Jan. Cofnijmy się do lat 1942-43. Jak wynika z pisma Gabrela, ta żydowska rodzina skontaktowała się z Januszem Kobylańskim, synem adwokata Stanisława, który za opłatą obiecał im fałszywe, bezpieczne dokumenty. Zapłatę zdeponowano u pewnego sędziego.
Tymczasem gestapo Szenkerów zatrzymało i oddało w ręce "granatowej policji". Ale przed transportem do getta ktoś ich wykupił. Użył w tym celu zdeponowanych pieniędzy.
Poszlaki, że rodzinę zadenuncjował Janusz Kobylański, są takie:
- Po pierwsze, po zatrzymaniu Szenkerów zażądał on - zapewne nie wiedząc, że rodzina została wykupiona - zwrotu pieniędzy za koszty poniesione na wyrobienie lewych papierów. Pieniądze mu wydano w obecności ojca Stanisława.
- Po drugie, są zeznania -oparte na relacji kogoś z rodziny Szenkerów, ale nie ustalono kogo -że gestapo miało notatki zdanymi, na jakie miały być wystawione fałszywe dokumenty Szenkerów. A dane te jeden z członków rodziny przekazał osobiście Januszowi Kobylańskiemu.
W latach 40. prowadzono śledztwo przeciwko Stanisławowi i Januszowi Kobylańskim. Obu postawiono zarzut wydania Szenkerów Niemcom. W 1948 r. śledztwo przeciwko ojcu umorzono z braku dowodów, a przeciwko synowi zawieszono, bo nieznane było miejsce pobytu Janusza. Ścigano go listem gończym. Bez skutku. W latach 50. akta w tajemniczych okolicznościach zaginęły. Gdy IPN wrócił do sprawy, nie ustalił nowych faktów, świadków. A zwłaszcza dalszych losów Szenkerów. Z pisma prok. Gabrela wynika jednak, że czyny obu Kobylańskich "wypełniały dyspozycję" artykułów o szmalcownictwie z tzw. dekretu sierpniowego. Ale to przestępstwo, jeśli nie ma dowodów, że wydane Niemcom osoby pochodzenia żydowskiego zamordowano, nie podlega ściganiu, bo uległo przedawnieniu.
- Ten dokument określa charakter okupacyjnej działalności Jana Kobylańskiego - mówił Schnepf w sądzie. A o wątpliwościach co do imienia - Jan czy Janusz - powiedział: - To ta sama osoba.
Na dowód Schnepf powiedział, że osobiście słyszał, jak najbliższa rodzina i znajomi zwracają się do Kobylańskiego "Janusz", i że prasa paragwajska pisała o nim "Jan vel Janusz". A w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" sam Polonus przyznał, że używa dłuższego imienia.