Kłamca nie ma już siły

Dorota Wodecka-Lasota
2007-12-25, ostatnia aktualizacja 2007-12-23 17:18

Znajomi przechodzą na drugą stronę ulicy albo mijają go jak powietrze. Nawet antysemici nie podadzą mu ręki

Zobacz powiekszenie
Fot. Rafał Mielnik
Dariusz Ratajczak w swoim mieszkaniu. Komorniczka grozi, że zostanie zlicytowane za długi
ZOBACZ TAKŻE
Marzec 1999.

Dr Dariusz Ratajczak wykłada historię na Uniwersytecie Opolskim. Wydaje własnym sumptem 320 egzemplarzy książki pt. "Tematy niebezpieczne". W jednym z rozdziałów kwestionuje istnienie komór gazowych, w których mordowano ludzi.

Pisze o swoim dziele: "Mnóstwo tu ocen ostrych, prowokacyjnych, mogących wywołać środowiskowe protesty. Wszystko zależy od mocnych nerwów i poczucia humoru".

Kilka egzemplarzy z dedykacjami ofiarowuje rektorowi, kolegom z instytutu i studentom.

Grudzień 2007.

Mówi: - Wolałbym, by mi uczciwie powiedzieli: niech pan spieprza, bo jest pan kłamcą oświęcimskim. Albo że zrywają znajomość, bo nie chcą mieć kłopotów. To lepsze niż nieodpowiadanie na moje podania o pracę albo przechodzenie na mój widok na drugą stronę ulicy.

Prof. Andrzej Zoll: - Kara, jaka go spotkała, to zdrowy objaw społeczny.

Hańbienie narodu polskiego

8 kwietnia 1999 r. opisujemy "Tematy niebezpieczne" w "Gazecie". W szóstym rozdziale książki zatytułowanym "Rewizjonizm Holocaustu" dr Ratajczak referuje poglądy rewizjonistów, mieszając je ze swoimi. Raz pisze "rewizjoniści uważają", a raz od siebie.

Co pisze?

„Możemy stwierdzić bez popełnienia większego błędu, że Cyklon B stosowano w obozach do dezynfekcji, nie zaś do mordowania ludzi (tak więc słynna »selekcja do gazu « była zwykłym podziałem nowo przybyłych według wieku, płci, stanu zdrowotnego); łaźnia służyła w obozie do kąpieli, nie była miejscem, gdzie mordowano ludzi; opowiadania ocalałych więźniów, jakoby widzieli gazowanie ludzi, są bezwartościowe (...). Wniosek ostateczny nasuwa się sam: w obozach ludzie głównie umierali na skutek chorób wynikających z niedożywienia, złych warunków higienicznych, morderczej pracy, a ciała palono w krematoriach, aby zapobiec epidemii”.

W książce nie ma przypisów. Ratajczak tłumaczy, że "popularny i publicystyczny charakter pracy czyni je zbędnymi".

Po ukazaniu się książki ostro protestuje dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau Jerzy Wróblewski.

Prof. Władysław Bartoszewski nazywa tę książkę "hańbieniem narodu polskiego". Mówi: - Osobami, które powinny dyskutować z panem Ratajczakiem, są nie profesorowie historii, ale psychiatrzy.

Prof. Witold Kulesza, b. szef Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zapowiada złożenie w prokuraturze wniosku o ściganie Ratajczaka za "typowy przykład kłamstwa oświęcimskiego".

Maj 1999 r. Prokurator Lidia Sieradzka kieruje do sądu akt oskarżenia. Powołuje się na artykuł 55 ustawy o IPN (kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom nazistowskim, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat trzech).

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP oświadcza, że sprawa niepotrzebnie nabiera wymiaru sądowego, bo rolą prawa nie jest walka z kłamstwem i głupotą: "Ratajczak zasługuje na potępienie, a jeszcze lepiej - zignorowanie przez opinię publiczną. Z tego rodzaju wypowiedziami powinno walczyć nie prawo karne, lecz samo społeczeństwo w swobodnej debacie publicznej".

Sąd Rejonowy w Opolu umarza postępowanie, bo uznaje, że to, co napisał Ratajczak, nie jest przestępstwem z uwagi na znikomą szkodliwość społeczną.

Prokuratura domaga się powtórzenia procesu.

W 2001 r. sąd uznaje, że dr Ratajczak jest kłamcą oświęcimskim, ale zawiesza postępowanie. Oznacza to, że Ratajczak nie zostaje skazany.

Piotr Pacewicz komentuje w "Gazecie": "Nie należy wsadzać za kratki nawet najobrzydliwszych kłamców. To pokazałoby, że się ich boimy. Niech sobie głoszą, że ziemia jest płaska, że komunizm był rajem, hitleryzm demokracją... Demokracja i zdrowy rozsądek obronią się inaczej".

Ripostuje Magdalena Tulli: „Nie mogę się zgodzić, że »demokracja i zdrowy rozsądek obronią się inaczej «. Obroniłyby się, gdyby na przykład koledzy przestali Ratajczakowi podawać rękę. Ale na to w Polsce nie ma co liczyć”.

Prof. Andrzej Zoll na łamach "Tygodnika Powszechnego": "Niestety, jesteśmy społeczeństwem, które w dużym stopniu zatraciło zdolność samokontroli i samooczyszczania. Ostracyzm społeczny nie funkcjonuje nawet w kręgach akademickich, gdzie toleruje się ludzi sprzeniewierzających się zasadom etyki zawodowej".

Dziś bym tego nie napisał

Grudzień 2007 r. Spotykam się z Ratajczakiem w jego mieszkaniu. Pod oknem w ramkach fotografie dzieci. Na półkach zdjęcie z czasów studenckich z Janem Pawłem II, książki historyczne i publikacje własne. Między nimi wetknięta flaga izraelska.

Skąd pan ją ma?

- Od syna. Ma 14 lat. Przywiózł mi w tym roku z Marszu Żywych. Widujemy się w weekendy.

Wie?

- Że jestem kłamcą oświęcimskim? Tak. Przeczytał kilka lat temu w internecie. Zapytał, czy to prawda. Odpowiedziałem, że jestem rewizjonistą historycznym, nie dociekał, co to znaczy. Kiedyś z nim porozmawiam, wydaje mi się jeszcze za mały.

Ja podociekam.

- Jestem rewizjonistą, bo uważam, że Holocaust był okropnym wydarzeniem w historii ludzkości, ale dotknął i Żydów, i Ormian, i Polaków, i Japończyków. XX wiek był okropieństwem i nie można jego tragedii dzielić na nacje.

Kwestionuje pan istnienie komór gazowych i twierdzi, że cyklon B służył do dezynfekcji?

- Absolutnie nie! To głupoty!

Żałuje pan dzisiaj, że napisał tę książkę?

- Nie, bo jako naukowiec miałem obowiązek prezentować różne poglądy. Mój błąd polegał na tym, że w tej publicystycznej, a nie naukowej pozycji nie napisałem, że cytuję rewizjonistów. Naprawiłem to w drugim wydaniu w 2005 roku. Sądzę, że reakcja przyjaciół, społeczeństwa, uczelni na to, co zrobiłem, była niewspółmierna do tego, co zrobiłem.

Ale pan powtarzał kłamstwa.

- Nie miałem wtedy świadomości kłamstwa.

A kiedy pan się zorientował, że kłamie?

- Kiedy mnie oskarżono. Nie wiedziałem o ustawie, osłupiałem, dowiedziawszy się, że mogę zostać kłamcą oświęcimskim. Tym bardziej że ta książka przez miesiąc funkcjonowała na uczelni i nikt nie zwrócił na ów rozdział uwagi.

To jak by pan tę książkę dziś napisał?

- Dziś to bym jej w ogóle nie napisał. Bardzo utrudniła mi życie. Wpisano mnie w szablon antysemity. Niesłusznie, ja jestem liberalnym konserwatystą, ale nikt nie chce o tym ze mną rozmawiać. Zastanawiam się, czy moje życie nie jest katastrofą. Bo jestem sam, straciłem pracę, przyjaciół, żonę, dzieci.

Płakał pan, jak żona z dziećmi odeszła?

- Powiedzieć prawdę? Płakałem.

A teraz?

- Czy płaczę?

Mhm...

- Nie mam już siły.

Polska powinna być dumna

Styczeń 2000 r. Ratajczak czeka na orzeczenie komisji dyscyplinarnej Uniwersytetu Opolskiego. Jej rzecznik prof. psychologii Wiesław Łukaszewski apeluje, by dożywotnio wyrzucić Ratajczaka z zawodu nauczycielskiego. Bo naukowiec, rozpowszechniając kłamstwa, sprzeniewierzył się standardom etycznym obowiązującym nauczycieli i obowiązkowi przedstawiania wszelkich punktów widzenia.

W tym czasie o. Tadeusz Rydzyk zaprasza dr. Ratajczaka do Radia Maryja. W audycji towarzyszą mu Ryszard Bender i Peter Raina. Bender mówi, że Oświęcim nie był obozem zagłady, lecz obozem pracy, Żydzi, Cyganie i inni byli tam niszczeni ciężką pracą. I że są relacje, iż w obozie posiłki bywały trzy razy dziennie, a chorzy dostawali delikatną zupę, mleko i biały chleb.

I dziękuje ojcu dyrektorowi: - Tylko w Radiu Maryja mogliśmy wesprzeć Ratajczaka w obliczu nagonki, jaką lewicowe czy wręcz lewackie media rozpętały.

Peter Raina oświadcza, że Polska powinna być dumna z takich historyków jak Ratajczak.

Kwiecień 2000 r. Uniwersytet Opolski karze Ratajczaka wilczym biletem - zakazuje mu wykonywania zawodu nauczyciela przez trzy lata. Ministerstwo Edukacji podtrzymuje decyzję uczelni.

Koledzy z pracy i znajomi przestają przyznawać się do znajomości z Ratajczakiem. Na jego widok przechodzą na drugą stronę ulicy albo mijają go jak powietrze. - To było wręcz ostentacyjne. Staliśmy w rynku, a nasi wspólni znajomi odwracali głowę i udawali, że nas nie widzą - opowiada Aleksander Migo, opolski księgarz i antykwariusz, który szukał dla Ratajczaka pracy.

- Próbowałem w ratuszu, w lokalnej gazecie, w zarządzie regionu "S". Każdy mi odmawiał i odpowiadał: "Olek, ja nie będę za niego tyłka nadstawiał, bo zaraz zostanę posądzony o sympatię z nim". Wilczy bilet dotyczący środowiska akademickiego rozszerzył się na wszystkie instytucje - mówi Migo.

Ratajczak zostaje nocnym stróżem za 550 zł miesięcznie.

Opublikowane w "Niebezpiecznych tematach" teksty drukuje w "Najwyższym Czasie!", "Opcji na Prawo", "Nowej Myśli Polskiej". Pisze m.in. o Narodowych Siłach Zbrojnych, o "micie dyletanta Józefa Piłsudskiego i jego przydupasach", drwi z politycznej poprawności.

W 2003 r. wydaje "Inkwizycję po opolsku" dokumentującą jego procesy na uczelni i przed sądem. Wstęp daje Peter Raina, który członków komisji dyscyplinarnych na uczelni i w MEN, wymienionych z nazwiska, określa mianem grabarzy polskiej nauki. Obecność księży w komisji uważa za wstyd dla Kościoła. Twierdzi, że lobby żydowskie toczy ostrą kampanię przeciwko "jednemu z najzdolniejszych polskich historyków".

W 2005 r. Ratajczak wznawia "Tematy niebezpieczne". Tym razem zaznacza, że cytuje opinie rewizjonistów. "Możemy stwierdzić bez popełniania większego błędu, iż rewizjoniści holocaustu uważają, że Cyklon B stosowano w obozach do dezynfekcji".

Dwa-trzy razy w miesiącu daje wykłady w salkach katechetycznych w całym kraju. Mówi, że plakaty anonsują go jako "niezależnego historyka", a na spotkania przychodzi po 200-300 osób. Nie potrafi wymienić tych miejsc, z wyjątkiem liceum w Kłodzku i kościoła Dominikanów w Rzeszowie.

W Kłodzku go nie pamiętają. - Być może ten pan wynajął salę za poprzedniego dyrektora. Choć wątpię. My nawet ulotki Młodzieży Wszechpolskiej wyrzucamy do kosza, by nie trafiły do uczniów. Ten pan nie miałby szans, antysemity byśmy nie wpuścili - zarzeka się zaskoczona wicedyrektorka Bożena Kalarus.

Ale dominikanin Marek Grzelczak pamięta, że ściągnął Ratajczaka dwukrotnie. - Nie bałem się go zapraszać, nie jestem wyznawcą poprawności politycznej. Słuchacze Studium Dominikańskiego w Rzeszowie przyjęli go życzliwie.

Grzelczak nie pamięta, z jakim tematem prelegent wystąpił, ale na pewno nie dotyczył rewizjonizmu Holocaustu.

Ratajczak wyjmuje teczkę, w której trzyma spisane długopisem wykłady. To: "Historia Szkocji", "Struktura masonerii", "Duchowi inspiratorzy nazizmu" i omawiane w Rzeszowie "Źródła finansowania rewolucji bolszewickiej".

Na wyjazdach i publikacjach zarabia drugie tyle co na stróżowaniu.

Finansowo wspomaga go ojciec Cyryl Ratajczak, opolski prawnik broniący w PRL m.in. braci Kowalczyków oskarżonych o wysadzenie auli WSP w Opolu, współpracownik solidarnościowej opozycji.

Nie pomógł Bender ani Rydzyk

Prosił pan kogoś o pomoc?

- Kogo?

Bendera.

- Mówi do mnie: "Niech się pan trzyma", i na tym podtrzymywaniu się kończy.

Rydzyka?

- Dwa lata temu napisał mi, że jestem na liście rezerwowej jego wykładowców. I wciąż na niej jestem.

A ks. Jankowski?

- Kilkakrotnie rozmawialiśmy przez telefon. Mówi, że wspiera młodych patriotów, ale jak widać, poszedł w biznesy i nie ma głowy, by mi pomóc. Nie on jeden nie ma głowy. Mój ojciec napisał bez mojej wiedzy do Grzesia Schetyny, z którym byliśmy przyjaciółmi w szkole średniej. Nie tylko, że piliśmy wspólnie wino węgierskie, które brudziło nam zęby na czerwono, to jeszcze mieliśmy wspólne poglądy. Ojciec poprosił, by mi pomógł znaleźć robotę. Byłem zły na ojca, bo nie umiem się płaszczyć. Ten list był upokarzający.

Odpisał?

- Nie. Nikt nie odpisuje. Abp Alfons Nossol też nie odpisał, choć ojciec napisał do niego dwa listy. Że jest już starym człowiekiem, który prosi o pomoc dla syna.

Ściągnąłby kłopoty

W październiku 2003 r. Ratajczaka przestaje obowiązywać wilczy bilet. Wysyła kilkadziesiąt podań o pracę do opolskich szkół podstawowych, gimnazjów i liceów, na Uniwersytet Opolski, na uczelnie w Częstochowie i Warszawie. Nikt go nie chce zatrudnić. - Wolałbym, by mi powiedzieli: niech pan spieprza, bo jest pan kłamcą oświęcimskim, a nie ignorowali moje podania. Jeden tylko dyrektor liceum w Strzelcach Opolskich zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że nie może mnie zatrudnić, bo nie chce mieć kłopotów.

Ten dyrektor to Jan Wróblewski. Nie przypomina sobie dr. Ratajczaka: - Tylu ludzi tutaj przychodzi. Ale zatrudnienie tego pana i tak nie byłoby możliwe. Szkoła uczy tolerancji, a ten pan ma poglądy, które tolerancji przeczą.

Szef opolskiej delegatury IPN prof. Krzysztof Kawalec potwierdza, że dr Ratajczak był na rozmowie o pracę. - Ale nie mogliśmy go przyjąć, bo to praca w dziale edukacyjnym. Pan Ratajczak po tym, co zrobił, nie powinien mieć kontaktu z młodzieżą.

Ojciec się irytuje

W styczniu 2005 r. Ratajczak pożycza od ojca pieniądze i wyjeżdża do Anglii. Tydzień pracuje na zmywaku w domu starców. Liczy, że zostanie stróżem w szpitalu, ale przyjmują młodszego. Po pięciu tygodniach wraca do Polski i rejestruje się jako bezrobotny.

W marcu wyprowadza się od niego żona z dziećmi. - Powiedziała mi, że ma dość życia w biedzie i że jej wstyd, że jestem kłamcą oświęcimskim.

Są już po rozwodzie, ale eksmałżonka zaprzecza, by jej odejście miało związek z jego poglądami. - Wspierałam go przez siedem lat. O powodach mego odejścia nie chcę publicznie mówić - ucina.

Sąd zasądza dla niej tysiąc złotych alimentów. Ojciec Ratajczaka płaci połowę. Ratajczak nie płaci reszty. Mówi, że nie ma, gdyż żyje za 200 zł miesięcznie. Czyli z tego, co zarobi na felietonach drukowanych w "Najwyższym Czasie!" lub "Opcji na Prawo" (m.in. o tym, że mitem jest, iż w obozach koncentracyjnych z ludzkiego tłuszczu robiono mydło, czy o tym, że istnienie antysemityzmu jest Żydom potrzebne).

Dług rośnie. Dziś to 12 tys. zł. Żona chce je odzyskać. Komorniczka na początku grudnia mówi Ratajczakowi, że w ciągu miesiąca jego mieszkanie zostanie zlicytowane.

Cyryl Ratajczak zastanawia się, jak tym razem pomóc synowi. - Obliczyłem, że jego dług wynosi 9 tys. zł. Nie można za tyle iść pod most!

- Wszyscy się od niego odwrócili, ja tylko zostałem. Żona też od niego odeszła, bo uznała, że on diabeł. Ja już 56. rok wykonuję zawód adwokata! Głównie z powodu Darka, bo on jest w sytuacji bez wyjścia. Już mnie to złości - wyznaje ojciec.

Cyryla Ratajczaka złości też, że inni naobiecywali synowi złote góry i nic z tego nie wynikło: - Nie wiem, czemu ludzie się tak od Darka odwrócili, bo przecież jeśli poczytać to, co pisze Michalkiewicz, to mój syn przy nim anioł.

Ryszard Bender zarzeka się, że pomógłby Ratajczakowi, gdyby był on w Lublinie. - Chodziłbym od urzędu do urzędu i przekonywał, że człowieka nie można tak poniewierać i izolować od społeczności. Ale w Opolu nikogo nie znam.

Chcę być historykiem

Z urzędu pracy nie dostał pan żadnej oferty?

- Jedną, na kelnera. Odrzuciłem.

Dlaczego?

- Ja jestem doktorem nauk humanistycznych, a nie kelnerem!

Ale miałby pan na alimenty.

- Kiedy dostałem tę propozycję pracy, alimenty nie były jeszcze zasądzone. Dopiero później sąd uznał, że ja, bezrobotny, powinienem płacić na dwoje dzieci tysiąc złotych. Twierdził, że skoro mam doktorat, to mogę zarabiać około trzech tysięcy. Przekonywałem, że nic z mojego doktoratu nie wynika, bo jestem kłamcą oświęcimskim i nikt mnie nie chce zatrudnić.

Stara się pan jakoś o pracę?

- Miałem nadzieję, że zatrudni mnie IPN choć na pół etatu. Byłem na rozmowie i dali mi do zrozumienia, że poszło mi świetnie. Ale potem przysłali pismo, że nie zatrudnią.

Może powinien się pan przekwalifikować?

- Nie, ja nie chcę nic innego robić. Jestem historykiem.

Ma pan przyjaciół?

- Po odejściu żony wycofałem się ze wszystkich znajomości. Nie mam przyjaciół, kolegów, jestem sam. Ale nie szukam towarzystwa.

Strach przed czarną dziurą

Dawni koledzy też nie chcą mieć z nim nic wspólnego; ani rozmawiać o tym z "Gazetą". Są zmieszani, kiedy pytam, dlaczego zerwali z nim kontakt, czy uważają, że jeszcze nie odpokutował za swe kłamstwo.

"Wolałbym tego nie oceniać" - odpowiadają najczęściej i odsyłają do najbliższego przyjaciela dr. Ratajczaka w Instytucie Historii. On też nie chce rozmawiać. - Dawno żeśmy się nie widzieli - ucina.

Grzegorz Schetyna prawdopodobnie też nie chce - tydzień temu nagrałam mu się na sekretarkę. Powiedziałam, o kim chcę rozmawiać. Nie oddzwonił, nie odbierał telefonów.

Kanclerz kurii opolskiej, który przekazuje korespondencję abp. Nossolowi, z uwagi na konieczność zachowania jej tajemnicy nie może potwierdzić, czy otrzymali list od Cyryla Ratajczaka.

Abp Nossol nie pamięta ani listu, ani osoby: - Tyle listów dostaję, tylu ludzi znam, nie sposób wszystkich z imienia i nazwiska pamiętać. A w sprawę kłamcy oświęcimskiego głębiej nie wchodziłem, to bardziej rzecz dotycząca historii.

- Ale człowieka żal - kończą często moi rozmówcy swoje wypowiedzi o Ratajczaku. Nawet ci, którzy go odtrącili.

Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, wyjaśnia, że to z powodu konfliktu dwóch norm - tej, która nakazuje nam odtrącić, i tej, jednej z ważniejszych w tradycji judeochrześcijańskiej, która każe dać drugą szansę.

- Jeśli jesteśmy przekonani wewnętrznie, że stajemy w obronie interesów nie własnych, ale grupy, to nie będziemy mieć wyrzutów sumienia dlatego, że kogoś ukamienowaliśmy. Bo przecież ostracyzm to ucywilizowane kamienowanie - twierdzi prof. Czapiński. - Ale jeśli wykluczamy kogoś tylko dlatego, że spodziewamy się, że inni też tak zrobią, to z poczucia winy, iż nie dajemy mu drugiej szansy, musimy wmawiać sobie, że prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto taką szansę da.

Prof. Łukaszewski sądzi, że tacy ludzie jak Ratajczak są społeczeństwom potrzebni. Bo ferment, jaki wywołują, uruchamia mechanizm społecznego dyskursu, rodzi poruszenie intelektualne i moralne.

- I oczywiście dobrze z daleka od siebie trzymać dogmatyków i fanatyków, ale nie w sposób dogmatyczny i fanatyczny. Kiedyś wykluczyliśmy go, co było reakcją na jego zachowanie. Teraz jednak dotyka go zgeneralizowana odmowa, co jest samo w sobie niemoralne. Bo skoro może być kelnerem, to dlaczego nie mógłby pracować w bibliotece czy w muzeum? Ale z drugiej strony wykluczenie intelektualne jest wyjątkowe. Bo ci, którzy go doświadczyli, mają szlaban nie tylko na salony, ale i do stołówki - mówi prof. Łukaszewski.

Cyryl Ratajczak nie traci nadziei, że syn znajdzie pracę. W jego imieniu wysłał kolejną prośbę na Uniwersytet Opolski. Wicedyrektor Instytutu Historii prof. Krzysztof Tarka nie widzi jednak żadnych szans, by dr Ratajczak mógł wrócić na uczelnię.

- Trudno wracać do środowiska, z którego zostało się wykluczonym, choć nie chcę rozstrzygać, czy taki powrót jest w ogóle możliwy. Ale patrząc ze względów - nazwijmy to - technicznych, to siedem lat, które upłynęły, odkąd dr Ratajczak stąd odszedł, jest dużą wyrwą w naukowym życiorysie. Jego dorobek naukowy jest w tej chwili mizerny, z tego powodu nie mógłbym go przyjąć - oświadczył prof. Tarka.

Przed siedmiu laty zajmował z Ratajczakiem jeden gabinet. - Nie utrzymuję z nim kontaktów, bo nie byliśmy przyjaciółmi ani kolegami. Choć jak go spotkam na ulicy, to nie udaję, że go nie widzę - zapewnia prof. Tarka.

Prof. Czapiński jest przekonany, że Ratajczak powinien się przekwalifikować i wyprowadzić. - Im więcej osób mu odmówi, tym mniejsze ma szanse, że go ktoś przyjmie. Spirala wykluczenia się zacieśnia. Dlatego powinien wyjechać za granicę i tam szukać pracy. Będzie osobą anonimową, miejscowi się nim nie zainteresują, nie podążą za nim żadne media.

Żałuję

Po co w 2005 roku wydał pan raz jeszcze "Tematy niebezpieczne"? Przecież to z powodu tej książki nikt nie chciał już wówczas pana zatrudnić.

- Chciałem ukazać mój punkt widzenia. Dodałem, w tym wydaniu dokładniej, że cytuję opinie rewizjonistów.

Ale dlaczego się pan tych rewizjonistów tak uczepił?

- Przecież nigdzie już o nich nie piszę! Ale wtedy uważałem, że skoro istnieje takie środowisko historyków, to jako historyk mam obowiązek przedstawić ich poglądy. Mogłem dodać jedno zdanie: "Nie zgadzam się z nimi!". Żałuję, że tego nie zrobiłem, bo przez ten błąd uznano mnie za antysemitę.

Co pan zamierza zrobić, żeby ludzie spróbowali panu znów zaufać?

- Co mam zrobić?! Teraz to przede wszystkim muszę zrobić coś, by nie stracić mieszkania.

Spędzi w nim pan święta?

- Nie, jadę do siostry na wieś. Będziemy z ojcem i bratanicą. Miałem nadzieję, że będą z nami moje dzieci, ale dzwonił syn, że prawdopodobnie nie przyjadą.

Może powrócić?

Prof. Jacek Hołówka i prof. Andrzej Zoll sądzą, że powrót z intelektualnej banicji jest możliwy. Tylko że nie zależy od społeczeństwa, ale od banity.

- Musi spontanicznie zrobić coś, by można mu było zaufać. Niechby wytłumaczył powody, jakie kierowały nim, kiedy to pisał - nie wiem, może młodością, może głupotą. Tego kłamstwa oświęcimskiego nie da się mu zapomnieć, ale można by mu je wybaczyć, jeśli dałby do zrozumienia, że chce naprawić swój błąd - twierdzi prof. Hołówka.

- Piłeczka jest po stronie Ratajczaka - dodaje prof. Zoll.

Prof. Wiesław Łukaszewski, b. rzecznik dyscyplinarny Uniwersytetu Opolskiego (dziś już poza Opolem), jest bardziej sceptyczny. Nie wpuściłby Ratajczaka już do żadnej szkoły: - Fanatyzmy nieomal zawsze rozwijają się w jednym kierunku, prawie nigdy się nie cofają. I nie rozwijają się w samotności, tylko karmią się cudzym zainteresowaniem. Gdyby dr. Ratajczakowi dać tę publiczność, jego fanatyzm z dużym prawdopodobieństwem powróci.

Źródło: Duży Format